14 lutego

O zdradach w rozmowie z psychologiem Barbarą Błaszak



W rozmowie z psychologiem, Barbarą Błaszak. O zdradzie i jej motywach przy okazji premiery książki Inna kobieta Karoliny Głogowskiej, Katarzyny Troszczyńskiej.


Barbara Błaszak, psycholog kliniczny dziecka i rodziny, zwolenniczka terapii systemowej, specjalista w zakresie traum psychicznych, zaburzeń odżywiania, choroby alkoholowej i innych uzależnień, doradca psychologiczny i coach dążący do podwyższenia poziomu zadowolenia i motywacji u podopiecznych na jak najwyższy szczebel. Prezes Fundacji For Their Kids zajmującej się ochroną dziecka i dorosłego przed przemocą psychiczną oraz uprowadzeniami .Prywatnie matka, córka, siostra.



Paula Sieczko: Chciałabym, żebyś jako doświadczony psycholog powiedziała mi coś więcej o zdradzie – o jej mechanizmach i o ludzkich emocjach. Zacznijmy od tego jak uniknąć zdrady? Czy rozmowy i dobre relacje między partnerami są gwarantem tego, że do zdrady z żadnej ze stron nie dojdzie?

Barbara Błaszak: 15 lat temu powiedziałabym, że zdrada jest skutkiem braku tego „czegoś” w związku, teraz zajmując się psychopatologią osobowości uznaję, że zdrada ma swój początek dużo wcześniej i nie zależy od osoby, którą zdradzamy. Oczywiście zdrada jest sygnałem, że w związku (partnerskim, małżeńskim, a nawet rodzicielskim) „czegoś” zabrakło. Może to być brak ciepła, empatii, czułości, uwagi, zrozumienia, porozumienia na poziomie intelektualnym, fizycznym bądź intymnym. Tak naprawdę jednak nie zabrakło nam tego w drugiej osobie a w nas samych. Często wchodzimy w związki nie będąc kompletnym, nie będąc sobą, nie znając siebie, swoich potrzeb i uwarunkowań. Jeśli według nas zdradziliśmy, bo zabrakło nam w związku miłości, czułości, zrozumienia, intelektu, pożądania, znaczy to jedynie tyle, że nasza własna relacja z samym sobą nie jest pełna, satysfakcjonująca i wystarczająca. Moim zdaniem zdradza osoba, która jest niekompletna i niespójna z samym sobą, której brak tego „czegoś”. Tej osobie, a nie partnerowi czy partnerce.

Niestety najczęściej mowa o niezaspokojonych emocjach i uczuciach z dzieciństwa, traumach psychicznych, które nie zostały przepracowane, zaniedbaniach emocjonalnych bądź dysfunkcji w domu rodzinnym.

15 lat temu powiedziałabym, że zdrada jest skutkiem braku tego „czegoś” w związku, teraz zajmując się psychopatologią osobowości uznaję, że zdrada ma swój początek dużo wcześniej i nie zależy od osoby, którą zdradzamy.

Zdrada jest sygnałem, że w danej relacji czegoś zabrakło. W jednym związku brakującym elementem będzie czułość, w drugim rozmowa, w trzecim zrozumienie, w kolejnych wsparcie, komunikowanie i spełnianie wzajemnych oczekiwań. Wymiar szeroko rozumianego braku dotyczący zdrady jest oczywisty. Jednak jest także druga strona zdrady, mianowicie dążenie do powtórzenia znanego z dzieciństwa schematu.


W jakich momentach życiowych ludzie decydują się na zdradę? Jak myślisz, ile z nich wynika z chęci miłości, a ile jest działaniem spontanicznym?

Według mnie brak miłości własnej przyczynia się do popełniania zdrad. Gdy ta nie będzie zaspokojona wciąż poszukiwać będziemy zadowolenia na zewnątrz. Jedni – Ci z lepszymi schematami działania – wybierają uzależniające treningi na siłowni, inni wpadają w zaburzenia odżywiania (najczęściej bulimiczne bądź tzw. binge eating, czyli objadanie emocjonalne), jeszcze innych pochłania wir pracy, u niektórych pojawiają się nerwice, depresje, apatie, inni znowu znajdują zadowolenie i satysfakcje w bujnym życiu seksualnym. Zauważmy, że tutaj nie chodzi tylko o intymne kontakty z kochankami, a o całą sytuację z tym związaną. Chodzi też o napięcie związane z ukrywaniem romansu przed światem zewnętrznym, wyrzuty sumienia powodowane przez kolejne kłamstwa, satysfakcja, która idzie w parze z zadowoleniem seksualnym, a jeszcze bardziej z poczuciem atrakcyjności, co znowu wiąże się z samooceną i wiarą w siebie, a one rosną przy każdej kolejnej zdradzie. Na problem, z którym zdradzający faktycznie się boryka, zostaje naklejony plaster w postaci kochanki czy kochanka. Czasem kolejny i kolejny, bo plaster ten nie leczy rany. Raną trzeba się porządnie zająć i pielęgnować.

Momenty życiowe, w których łatwo nam zdecydować się na zdradę to np. awans w pracy lub jej zmiana, rozpoczęcie treningów w siłowni, studiów, przemiana fizyczna czy intelektualna – podwyższenie poziomu wykształcenia bądź np. zrzucenie ciążących kilogramów – czyli wszelkie okoliczności, które podwyższają nam naszą samoocenę, gdy zaczynamy się czuć pewniej we własnej skórze, z samym sobą. Naturalnym jest, że wewnętrzna pewność siebie i piękno widoczne są na zewnątrz, satysfakcja wynikająca np. z awansu widoczna jest na twarzy – promieniejemy, mamy wyraźniejsze spojrzenie, pewniej stąpamy po ziemi.

Aby jednak okoliczności te mogły doprowadzić do zdrady musi wystąpić czynnik, o którym mowa powyżej, czyli te nierozwiązane problemy z przeszłości – dzieciństwa bądź życia nastoletniego,  a nawet z poprzedniego związku, w którym wystąpiła  przemoc czy inne nadużycie.

W mojej opinii zdrada nie jest działaniem planowanym. Człowiek, u którego emocje są stabilne, nigdy nie ma na celu sprawienie drugiej osobie krzywdy i postawienie swojej rodziny pod znakiem zapytania.



Jak wyłapać różnice między miłością a potrzebą?

Miłością musimy być w stanie obdarzyć druga osobę, dać jej ją w prezencie nie oczekując niczego w zamian. Nie powinniśmy mieć uczucia niezaspokojonych emocji, gdyż nikt z zewnątrz na dłuższą metę nie będzie w stanie zapełnić tej pustki.

Niezaspokojone potrzeby zawsze muszą zostać zaspokojone, taka kolej rzeczy. Ważnym jest, by wychwycić je w odpowiednim momencie i zareagować właściwie. Często trafiają do mnie pacjenci, którzy uskarżają się na złe pożycie seksualne. Pytam czy rozmawiają o swoich potrzebach z partnerem czy partnerką. Odpowiadają zazwyczaj, że nie mają pojęcia jak o tym rozmawiać, a nawet, że uważają, że gdyby partnerowi zaproponować zbliżenie seksualne w innym miejscu czy otoczeniu niż własna sypialnia, wówczas partner wystawiłby ich za drzwi. Zgadzam się z twierdzeniem, że gdy nasze potrzeby nie zostają zaspokojone przez partnera, szukamy ich zaspokojenia w innym miejscu. I tutaj również w kwestii zaspokojenia seksualnego potrzeba ta może zostać zastąpiona samorozwojem, treningami na siłowni, malarstwem czy inną pasją, która nas satysfakcjonuje.

Istota niezaspokojonych potrzeb seksualnych w długoletnich małżeństwach czy nawet narzeczeństwach jest bardzo częsta. Ja wiem, słyszę od pacjentów, że zwierzenie się z problemu psychologowi, terapeucie czy doradcy psychologicznemu jest trudna, ale każdemu właśnie to zalecam.

O miłości można mówić wtedy, gdy strona zdradzająca zaczyna w romansie odczuwać satysfakcje nie tylko w sferze fizyczności, ale też uczuć.
Chętniej i pewniej oceniam zdrady jako potrzebę zaspokojenia braków emocjonalnych.

O miłości można mówić wtedy, gdy strona zdradzająca zaczyna w romansie odczuwać satysfakcje nie tylko w sferze fizyczności, ale też uczuć.



Co robić, kiedy pojawiają się pierwsze podejrzenia i wątpliwości o wierność partnera?

To, co robimy najczęściej to oskarżanie partnera o zdradę, nie mając pewności ani dowodów na  zdradę. Zaczynamy robić wyrzuty, snuć domysły. Takie działanie najbardziej krzywdzi nas samych.

Istnieje wiele sposobów na sprawdzenie wierności partnera, o których nie wypowiem się w tym dialogu, robienie jednak nieuzasadnionych kłótni, awantur, wmawianie zdrady jest niewłaściwą drogą. Pewnie każdy zna powiedzenia  „Kto szuka, nie błądzi” oraz „Koniec języka za przewodnika”. Pierwsze co, to próbowałabym z partnerem spokojnie porozmawiać. Nie o zdradzie, a o odczuciu, że coś się zmieniło w związku, że jest inaczej. Próbowałabym podjąć wspólną decyzję o coachingu czy wsparciu psychologicznym. Nie nazywałabym tego na początku terapią, gdyż przecież nie wiemy jeszcze z jaką sytuacją mamy do czynienia.

Warto wiedzieć, że jeśli partner/ka zdradza z poczucia braku pewności siebie czy jakiś zaległych nierozwiązanych spraw z przeszłości, zdrada nie jest okazaniem braku miłości do partnera, a jedynie(!) próbą zaspokojenia własnych potrzeb i problemów.

Wina za zdradę leży niestety w naszych słabościach.


Zawsze ktoś musi być winny, więc kogo obwiniać za zdradę?

Nie zawsze każdy nosi po równo winę za zdradę. Miałam już pacjentów – zarówno kobiety, jak i mężczyzn – którzy mieli wspaniałe życie intymne, socjalne i rodzinne ze swoim współmałżonkiem, mimo to zdradzali. Dlaczego? Pani A. dla przykładu przez całe życie borykała się z uczuciem bycia brzydszą od rówieśniczek – muszę przyznać, że Pani A. jest piękna kobietą. Pan M. natomiast, mając wśród znajomych przedsiębiorców osiągających międzynarodowe sukcesy, czuł się niewystarczająco dobry, uważał siebie za głupszego od nich, mimo że prowadził dobrze działającą firmę w kraju – zdradzał, bo przy swojej 16-lat młodszej kochance czuł się mądrym i zaradnym mężczyzną.
Wina za zdradę leży niestety w naszych słabościach.


Czy Ty wierzysz w zdrowy związek po zdradzie?

Tak. O dziwo, tak. Wśród moich podopiecznych mam małżeństwo, które jest już 15 lat po ślubie. Gdy byli cztery lata po ślubie, żona zdradziła męża, następnie mąż w odwecie zdradził swoją żonę. Bardzo szybko wybaczyli sobie zdrady, ale bardzo, bardzo intensywnie pracowali nad swoja relacją. Bardzo dużo rozmawiali, zmienili  swoje życie socjalne, mąż zaczął o siebie bardziej dbać i przestał pić w weekendy z kolegami mocny alkohol, żona zaczęła bardziej angażować się w życie domowe, a nie wyjścia z koleżankami. Po latach widzę, że te zdrady bardzo wzmocniły ich więź. Mają teraz dziecko, które równoprawnie wychowują, nadal angażując się w swoje małżeństwo, pielęgnując je. Jak? Czasem wystarczy bukiecik kwiatów, czasem przygotowana ciepła kąpiel, innym razem wspólne wyjście z dzieckiem na basen bądź niedzielny domowy pyszny obiad zjedzony wspólnie i przygotowany z miłością i pasją. Pokonali wiele przeciwności losu.

Na ich przykładzie opiszę jeszcze z czym się borykali. Matka kobiety odeszła niegdyś do innego mężczyzny, zostawiając bez wyjaśnienia swojego ówczesnego męża. Ojczym stosował na nich przemoc fizyczną, psychiczną i materialną. Mężczyzna natomiast pochodził z rodziny alkoholowej, w której nieudolna matka również po zdradzie męża, związała się z kochankiem. Ojciec wpadł w alkoholizm, a ojczym okazał się być agresywnym człowiekiem, który znęcał się psychicznie nad nią i jej dziećmi. Ona świadomie na to pozwalała, chcąc zadowolić nowego męża.

Oboje pochodzą więc z bardzo dysfunkcyjnych rodzin, żadne z nich nigdy wcześniej nie zajęło się sobą, a więc weszli w związek małżeński ze wszystkimi demonami przeszłości.
Teraz jednak odczuwają szczęście, zadowolenie, miłość, satysfakcję życiową.



Co sprawia, że kobiety, mimo agresywnych zachowań partnera, decydują się na pozostanie przy jego boku?

Zarówno kobiety, jak i mężczyźni bywają w takich sytuacjach i  uruchamiają wtedy „mechanizm zaprzeczenia”. Jest to dość powszechne zjawisko.

Kobiety takie nie uważają siebie za ofiary przemocy. Często wydaje im się, że tak musi być, że nie zasługują na to, by było inaczej – lepiej, spokojniej, bezpieczniej. Często jest to efekt niskiej samooceny i silnym poczuciem winy, odpowiedzialności za emocje drugiego człowieka. Niektóre ofiary przemocy uważają, że popełniły błąd, za który muszą zostać ukarane. W tej sytuacji ofiary biorą na siebie całą odpowiedzialność za agresję sprawcy.

Kobiety zazwyczaj ulegają iluzji, „to się już więcej nie powtórzy, przecież on nie chciał”. Pozostają naiwne, chcą wierzyć, że mężczyzna się zmieni, przepraszając ją często na kolanach ze łzami w oczach. Większość z nas dąży do szczęścia, radości, spełnienia. Kobiety – ofiary również. Każdy! Dlatego też kobiety te chcą usilnie wierzyć, że sytuacja się zmieni. Po każdej przemocy – burzy następuje przecież harmonia – słońce, tzw. krótki miesiąc miodowy. Kobiety czerpią z tej chwilowej harmonii nieopisana satysfakcję, są nadzwyczaj podniecone, podekscytowane zmianą partnera. Po czym następuje kolejny atak oprawcy i kolejny miesiąc miodowy. I tak w kółko, co przyzwyczaja te kobiety do  huśtawki emocjonalnej. Po czasie, zbyt długi okres harmonii jest w stanie wprowadzić je w niepokój i zdenerwowanie, bo przecież przyzwyczajenia bardzo ciężko jest zmieniać.


Kiedy można stwierdzić, że związek, w którym tkwią partnerzy jest toksyczny i jaki powinien być pierwszy krok do uwolnienia się od niego?

Przede wszystkim wtedy, gdy przychodzi nam do głowy pytanie, które właśnie zadałaś. Ważnym jest, by samemu sobie zadać pytanie: „Jak ja się przy nim/przy niej czuję?” i odpowiedzieć sobie naprawdę szczerze. Nie tworzyć kolejnej listy za i przeciw, a po prostu odpowiedzieć samemu sobie co z nami obecna sytuacja robi. Jeśli w odpowiedzi pojawią się emocje takie jak smutek, strach, niepokój, niepewność, brak satysfakcji i inne tzw. emocje negatywne, wówczas powinniśmy definitywnie i stanowczo zakończyć relację. Nie próbować, nie tłumaczyć, nie zastanawiać się i nie szukać innych rozwiązań, a przede wszystkim nie dawać kolejnych szans. Ile ich już było? I jakie zmiany przyniosły? A jeśli przyniosły, to dlaczego dziś znowu pytasz samą siebie/samego siebie o toksyczność swojego związku?


Jak myślisz, jak wiele nieszczęśliwych związków nadal funkcjonuje wyłącznie ze względu na dobro dzieci? Czy faktycznie taka decyzja rodziców przynosi dzieciom więcej korzyści?

Całe mnóstwo.
Nie. Dzieci biorą przykład z nas. Związek który opiera się na warunkowej miłości, nie jest związkiem miłości, empatii, ciepła, troski i dbania o siebie. Dzieci to duzi ludzie, o czym często zapominamy. Myślimy sobie, ba! Nawet mówimy: „To jest tylko dziecko i tak nic nie rozumie” i wracamy do kolejnej kłótni z małżonkiem. Dzieci wiedzą i czują o wiele więcej niż my, dzieci działają intuicyjnie. To tylko my – dorośli – z biegiem lat zapominamy o intuicji, która bardzo delikatnym głosem szepcze do nas, gdy szukamy odpowiedzi na trapiące nas pytania. W wirze tak wielu innych głosów, nie słuchamy jej, jest za cicha, a my sami nie skupiamy się już na własnych myślach. Dzieci funkcjonują inaczej, naturalnie, czują i myślą bezwarunkowo, niezależnie, a w swoich rozważaniach są uczciwe i szczere, nie zakłamują tego co zauważają, bo nie potrafią kłamać.

Dzieci są wówczas ofiarami. O wiele korzystniejsze dla dzieci jest sprawiedliwe i zgodne z ich dobrem zawarcie między rodzicami porozumienia w kwestii opieki nad dziećmi i wykonywanie jej z pełnym poszanowaniem swojego rodzicielstwa, niżeli pozwalanie na to, by dzieci były świadkiem przemocy domowej. Nie zapominajmy, że przemocą jest też zaniedbywanie, okazywanie braku szacunku, wyzwiska, poniżanie, obrażanie, nie uznawanie racji drugiego człowieka, umniejszanie drugiemu w roli rodzica, męża/żony, wyśmiewanie na oczach dzieci czy nastawienie dzieci dla swojej satysfakcji przeciw drugiemu rodzicowi.



Jaki wpływ na rozstania i rozwody ma rozwój społeczeństwa? Czy młodsze pokolenia bardziej odchodzą od schematu miłości do grobowej deski niż te starsze?

Żyjemy w czasach, gdy miłość i seks są bardziej niż kiedykolwiek wcześniej na wyciągniecie ręki. Podopieczni przychodzą czasem z problemem braku umiejętności zawierania znajomości w życiu rzeczywistym, gdyż w wirze pracy, po powrocie do domu, na co dzień angażują się w kontakty poprzez media społecznościowe. Facebook, Instagram, Twitter, Whatsapp i inne aplikacje, które dają możliwość wysyłania do siebie setek wiadomości, a nawet (pół)nagich zdjęć dziennie. Uczy to społeczności powierzchowności, a w tych czasach ciężko znaleźć prawdziwą miłość tylko i wyłącznie z powodu lenistwa ludzi. Romans poprzez aplikacje jest łatwiejszy, szybszy i daje możliwość zablokowania osoby, gdy nam się znudzi. Ludzie niechętnie już teraz walczą o związek, nie chce im się pokonywać przeszkód, rozwiązywać problemów, dopasowywać do siebie. „Miłość do grobowej deski” jak najbardziej ma miejsce...przez pierwsze dwa, trzy miesiące znajomości. Ludzie stają się też coraz bardziej niezależni, kobiety są przedsiębiorcze, odchodzi się od schematu „mężczyzna głową rodziny”, bo w tych czasach kobieta równie dobrze (czasem nawet lepiej) potrafi zadbać o dom, a mężczyźni nie maja problemu z byciem utrzymywanymi.
Ogólnie zauważam duże rozleniwienie i brak prawdziwego zaangażowania wśród młodych ludzi.


Czy dzieci z rozbitych rodzin mają inne podejście do związków partnerskich? Czy doświadczenia z dzieciństwa mają jakikolwiek wpływ na ich dorosłe życie?

Tak. Dlatego tak ważnym jest, by w odpowiednim czasie rodzic, bądź już dorosłe dziecko z rozbitej rodziny, udało się po pomoc do specjalisty, nawet jeśli miałoby się u niego dowiedzieć, że rozstanie rodziców wcale nie miało na niego negatywnego wpływu. Jestem zdania, że rozwód rodziców jest dla dziecka przeżyciem traumatycznym, nawet jeśli dziecko ma już 14 czy 16 lat. Dzieci z rozbitych rodzin mają problem z odczuwaniem stałości, bezpieczeństwa, często boją się kochać, by nie stracić ukochanej osoby, inni kochają aż za bardzo osaczając swojego ukochanego aż do braku tchu.

Rozwód rodziców budzi w małych i dużych dzieciach strach, lęk, niepokój, uczucie zagrożenia i ogromnej straty, niezrozumienia i nieuszanowania jego uczuć. Dzieci nader często siebie samych obarczają winą za rozpad związku rodziców. Z tymi właśnie uczuciami wchodzą w nowy związek, czy związek ten będzie więc związkiem rozwijającym się we właściwy, zdrowy sposób?
Nie, dorosłe dzieci rozwiedzionych rodziców będą szukały zaspokojenia tego, co zaspokojone nie zostało w domu rodzinnym. Bezskutecznie, gdyż najpierw muszą się nauczyć czerpać uczucie zaspokojenia z samych siebie. Tutaj znowu mowa o miłości do siebie, szacunku do siebie, zauważania siebie i swoich prawdziwych uczuć.

Miłość ma być bezwarunkowa. Zapamiętajmy!


Czy samotne macierzyństwo jest gorsze, jest stygmatem w społeczeństwie? Mam wrażenie, że panuje przekonanie, że kobieta bez mężczyzny w życiu sobie nie poradzi.

Nie tylko w naszym społeczeństwie panuje takie przekonanie. Jest ono błędne. Kobiety radzą sobie znakomicie, często jednak nie mają wystarczającej odwagi i nie wierzą w swoje możliwości, by podjąć decyzje o samotnym macierzyństwie. Zła decyzja to ta, która jest uwarunkowana, czyli „będę z nim, bo będzie mi łatwiej”, „lepiej mi być z nim, by nie być samą”, a nie po prostu „ jestem z nim, gdyż się kochamy”. Miłość ma być bezwarunkowa. Zapamiętajmy!

Samotne macierzyństwo jest lepszym wyborem niż związek warunkowy, gdyż będąc w takim związku prędzej czy później pojawią się przeszkody. Wówczas matka bardziej niż na macierzyństwie zacznie koncentrować się na ratowaniu związku. To nie jest dobry wybór i właściwa decyzja.

Niestety znam wiele przykładów małżeństwa z powodu ciąży i niestety bardzo często małżonkowie poprzez taka decyzję pozbawili siebie szczęścia, radości, czerpania z życia tego, co najlepsze, bycia wspaniałym ojcem czy matką, a nawet wspaniałym mężem czy wspaniałą zoną dla innej osoby. Tak, jak powiedziałam wcześniej, warunkowa miłość, nie jest miłością naturalna i z wyboru, nie jest więc właściwą decyzją i nie przyniesie nam pełni szczęścia.

Temat ten wymaga obszernego rozwinięcia i oddzielnego artykułu.
Zakończę, mówiąc, że jestem pełna podziwu dla samotnych matek i samotnych ojców, którzy poprzez samozaparcie, jako rodzice, naprawdę stają na wysokości zadania. To duma umieć wychować dziecko, kochać je i wspierać właściwy rozwój dziecka, tym bardziej, jeśli przyszło nam to robić oddzielnie bądź w samotności.


Recenzja książki Inna kobieta - tutaj.
Rozmowa z autorkami - tutaj.
Darmowy fragment do przeczytania - tutaj.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © rude recenzuje.