03 października

#497. Wrzask | Izabela Janiszewska

 

Namówili mnie. Było warto.


 O Wrzasku Izabeli Janiszewskiej słyszałam jeszcze przed jej premierą. Większość opinii była skrajnie pozytywna, a czasami działa to na mnie wyjątkowo odstraszająco, więc ostatecznie trochę świadomie zapomniałam o tej książce. Temat wrócił przy okazji premiery kolejnej części i doszłam do wniosku, że póki jeszcze za dużo się o niej nie mówi, za często się jej nie chwali, to na spokojnie nadrobię sobie pierwszy tom tej serii. No i to kolejna książka, którą pochłonęłam w praktycznie jeden dzień.

 

Muszę przyznać, że to udany debiut, ale mam kilka ALE. Mam wrażenie, że każdy, kto zdecydował się przeczytać Wrzask wyłapał u Janiszewskiej dość mocną inspirację skandynawskimi autorami, a w zasadzie to jednym najbardziej i chodzi tu o Stiega Larssona. Niestety, ale podobieństwo Larysy Luboń do Lisbeth Salander jest tak duże, że momentami odbierało mi to przyjemność z poznawania bohaterki. Czułam się, jakbym ją już w zasadzie znała, jakbym była świadoma do czego jest zdolna i na co ją stać, chociaż tym razem dopasowane było to bardziej do polskich warunków, a przez to też trochę jednak przytemperowane. I myślę, że można stworzyć kobiecą postać, która będzie wyrazista, konsekwentna, która będzie pokazywała tego swojego pazura, ale nie będzie niemal odwzorowaniem postaci z jednej z najbardziej znanych serii kryminalnych na całym świecie. Za to niestety ode mnie duży minus, bo to też żadne większe odkrycie, żadna większa umiejętność, żeby stworzyć postać na stworzonym już wcześniej schemacie. I przyznam szczerze, że im dłużej o tym myślę, to jeszcze bardziej mnie to smuci, że ta inspiracja była tak oczywista. No ale całe szczęście, że wszystko inne zagrało na dość wysokim poziomie i dało się nie znienawidzić książki i samej Janiszewskiej.

 

Już od początku w fabule dużo się dzieje. Czasami trudno się połapać o co chodzi i co się z czym łączy, ale szybko idzie się uporać z tą niepewnością i lekkim zagubieniem. Wprowadzenia już takie bywają, a ja coraz bardziej się do tego przyzwyczajam. Mamy tutaj przede wszystkim dwójkę bohaterów. To, że Larysa jest schematyczna, już wiemy, ale Bruno – jak na rasowego policjanta przystało – też musi mieć jakieś blizny. Przymykamy na to oko, bo ich postaci w takim duecie całkiem nieźle się między sobą odnajdują i wprowadzają jeszcze więcej dynamizmu. Jedna sprawa, że sami są dość wyraziści i zwracają na siebie uwagę czytelnika, to i sprawy zawodowe, którymi się zajmują też są ciekawe i dodatkowo wpływają na zainteresowanie już od pierwszych stron. Pojawiają się też retrospekcje, które zawsze są dobrym sposobem na wyprowadzenie czytelnika trochę bardziej na manowce, ale też na podbudowanie zaangażowania i chęci poznawania tego teraz i wtedy. Czyta się to nieźle, a przede wszystkim wciąga.

 

Janiszewska to druga z polskich autorek kryminałów, której powieści nie odrzucają mnie już na wstępie. Wrzask to powieść dla tych, którzy w kryminalne doceniają właśnie warstwę kryminalną. Nie ma tu rozbudowanej otoczki obyczajowej, chociaż pojawiają się wstawki z życia, to mają one większe znaczenie w kontekście całej historii. Mimo mocno wyczuwalnej przeze mnie inspiracji osobą Lisbeth Salander na szczęście udało mi się nie skreślić tej książki już na samym początku. Właśnie dlatego Larysa nie stała się moją ulubienicą, ale jednak ta moja niechęć do niej rozeszła się po kościach wraz z biegiem akcji. Janiszewska pokazała, że potrafi stworzyć mocny kryminał. Chociaż pozostał mi lekki niesmak przez to skandynawskie natchnienie, to liczę, że kolejny tom serii będzie jeszcze lepszy, a przede wszystkim, że Janiszewska pokaże w nim nieco więcej siebie.





Wydawnictwo: Czwarta Strona Kryminału
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Moja ocena: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © rude recenzuje.