Tytuł: Przepisy na miłość i zbrodnię
Tytuł oryginału: Recipes for Love and Murder
Autor: Sally Andrew
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 480
Data wydania: 20 lipca 2016
Cena katalogowa: 34,90 zł
Przepisy na miłość i zbrodnię
zdecydowanie mogę zaliczyć do największych zaskoczeń tego roku, i nawet do tych
pozytywnych. Miałam wrażenie, że będzie to typowa babska pozycja, która niczym
ciekawym nie będzie się wyróżniać z całej masy innych książek, wśród których
już niedługo spocznie na półkach księgarni. Opis zdecydowanie zachęca do
sięgnięcia po tę książkę, nie wspominając o cudownej okładce – ale o co
właściwie chodzi w tej pozycji?
Tannie Maria prowadzi rubrykę kulinarną w lokalnej gazecie, jednak jak
się okazuje, mieszkańcy niezbyt chętnie do niej zaglądają. Tannie postanawia
wprowadzić pewne zmiany, który mają zachęcić większą ilość czytelników do
zaglądania do jej rubryki – ostatecznie jej się to udaje, ale kobieta
przypadkowo wplątuje się w zagadkowe morderstwo, za które zresztą czuje się
odpowiedzialna. Wraz ze swoimi przyjaciółkami postanawiają wziąć sprawy w swoje
ręce i rozwiązać tą sprawę we własnym zakresie.
Ku mojemu zdziwieniu ta książka łączy w sobie wszystko co najlepsze –
wątki kryminalne, wątki miłosne, intrygi, wątki kulinarne… Jeżeli miałabym
zakwalifikować ją do jednej, konkretnej kategorii miałabym z tym ogromny
problem, bo ona jest dosłownie wszystkim na raz. Pierwszy raz spotkałam się z
książką, która była tak rozbudowana, ale jednocześnie nie przesadzona – w
przedstawione wydarzenia aż chciało się uwierzyć, a też nie były niezrozumiałą
plątaniną słów i niespełnionych pomysłów autorki. Fabuła została zaplanowana od
początku aż do samego końca, w taki sposób żeby zaangażować czytelnika – a
właściwie czytelników o najróżniejszych książkowych upodobaniach. Autorka
udowodniła, że potrafi tworzyć cuda – z czegoś, co nijak do siebie pasuje
stworzyła coś niesamowicie wciągającego, co przez swoją wielowątkowość nie
pozwala czytelnikowi nawet na moment odpuścić i oderwać się od opisywanych
wydarzeń.
Ta książka jest czymś zupełnie niewyobrażalnym – jest jednocześnie
obyczajówką, w której pojawiają się zadurzenia i problemy miłosne, książką
kucharską, bo rozwiązaniem na każdy problem jest konkretny przepis kulinarny i
kryminałem, bo pojawiają się zagadkowe morderstwa. Intrygi miłosne i kryminalne
są poprowadzone w taki sposób, że czytelnik nie jest w stanie przestać śledzić
rozwoju wydarzeń, a nawet jeszcze bardziej się we wszystko angażuje. Książka
niejednokrotnie wywołała uśmiech na mojej twarzy, ale też nie raz sprawiła, że
na własną rękę, jeszcze raz, musiałam przeanalizować całą sytuację od początku
do końca, żeby wreszcie wytypować mordercę. Poza tym kilka razy, czytając ją na
głodniaka, wywołała u mnie burczenie brzucha i wzmożoną pracę ślinianek – z tak
smakowitą książką jeszcze nigdy nie miałam do czynienia.
Oczywiście poza tymi wszystkimi dopracowanymi do końca elementami
pojawiły się też pewne nieścisłości, a jedna z nich wyjątkowo zapadła mi w
pamięć. Klimat fabuły wydaje się bardziej pasować do czasów przed
internetowych, ale pojawiają się fragmenty, które wyraźnie wskazują na to, że
jednak bohaterowie żyją w świecie osadzonym w rzeczywistości – lokalna gazeta
poza wydaniem papierowym ma też wydanie internetowe, pojawiają się wzmianki
dotyczące Facebooka. Co mi tu nie gra? Że żaden z bohaterów nigdy nie ma przy
sobie telefonu komórkowego, szczególnie w momentach kryzysowych, kiedy zdają
sobie sprawę, że ich życiu może grozić niebezpieczeństwo. Nikt nie pomyślał, żeby
zabrać go ze sobą, że jak coś się stanie, to będzie mógł zadzwonić po pomoc?
Tannie Maria jest główną bohaterką, wokół której dzieją się wszystkie
wydarzenia opisane w powieści. Pojawia się kilka istotnych postaci
drugoplanowych, które zdecydowanie nadają tej pozycji wyrazistości, chociaż
same nie są zbyt wyraźne. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że autorka
skupiła swoją uwagę na dopracowaniu fabuły – co wyszło jej niesamowicie – a
zapomniała o dopieszczeniu swoich bohaterów, przez co są bardzo zwyczajni,
trochę nijacy i nie wzbudzają żadnych konkretnych uczuć u czytelnika – a
przynajmniej u mnie. Jakoś specjalnie się do nich nie przywiązałam, czasami
odnosiłam wrażenie, że są irytujący (szczególnie Tannie Maria, kiedy rozmawiała
z deszczem, kurami, herbatnikami…), ale nie było momentów, gdzie rzeczywiście
zaczynałam za nimi tęsknić. Nie powiem – nie jednokrotnie kibicowałam głównej
bohaterce, żeby coś jej się udało, ale na tym budowanie naszej relacji się
skończyło.
Przepisy na miłość i zbrodnię
to zdecydowanie numer jeden moich zaskoczeń tego roku. Jej wielowątkowość
sprawia, że jest unikalna i jedyna w swoim rodzaju, a przy okazji trafiać
będzie do szerszego grona czytelników, którzy na własnej skórze będą mogli się
przekonać, że połączenie kryminału, obyczajówki i książki kucharskiej może się
faktycznie udać. Przestrzegam Was, przyszłych czytelników tej powieści – nie
czytajcie jej bez wcześniejszego zapełnienia żołądków! Ale zdecydowanie warto
po nią sięgnąć, jeżeli szukacie czegoś nowego.
O. Już natknęłam się na informację, że ta powieść jest niemałym zaskoczeniem i po Twojej recenzji jeszcze bardziej w tę informację wierzę :D Chętnie sięgnę w najbliższym czasie :D
OdpowiedzUsuńTen wątek kulinarny wzbudził moje zainteresowanie, choć sama jestem fatalną kucharką. Gotować nie lubię, ale czytać o gotowaniu to już inna sprawa. No i jeszce do tego kryminał! Miodzio!
OdpowiedzUsuńA mnie jakoś niespecjalnie przypadła do gustu. :)
OdpowiedzUsuńPiękna okładka, pozytywne recenzje, a mnie jakoś nie ciągnie do niej.
OdpowiedzUsuńTaka mieszanka gatunków od razu skojarzyła mi się z filmami indyjskimi, które mają to do siebie, że świetnie potrafią połączyć romans, dramat, komedię, kryminał i obyczajówkę :D
OdpowiedzUsuńPo takiej recenzji wiem, że nie przejdę koło tej książko obojętnie!
Buziaki, Lunatyczka