To było bardzo przyjemne pierwsze spotkanie.
Mam wrażenie, że Hanni Münzer to autorka, którą wielu zna. Często wpadałam na jej poprzednie powieści w księgarnianych propozycjach czy w sieci, jednak ze względu na tematykę nigdy nie zdecydowałam się sięgnąć do tej pory po żadną. Kiedy usłyszałam, że napisała kryminał, od razu poczułam się mocniej zaintrygowana, no i chciałam sprawdzić na własnej skórze jej styl i pomysłowość. Dla mnie wrzesień jest miesiącem otwierania się na te książki z wątkami kryminalnymi, po które w normalnych warunkach prawdopodobnie mogłabym nie sięgnąć i niesamowicie cieszę się, że Münzer trafiła mi się akurat w tym czasie.
Powinnam zacząć chyba od tego, że nazywanie tej
powieści kryminałem może być delikatnie krzywdzące. Owszem, znajduje się w niej
rozbudowany wątek kryminalny – są tajemnicze śmierci, skarb i próby dojścia do
prawdy, co bezpośrednio wiąże się ze sporym niebezpieczeństwem – jednak
zmiksowano go z obyczajem, wstawkami historycznymi i odrobiną religii. Nie
powiedziałabym, że jest rasowym przedstawicielem tego kryminalnego gatunku, ale
jestem pewna, że znajdzie wielu bardziej wymagających czytelników, którzy
pochłoną tę historię z równie dużą satysfakcją co ja. Nie wiem, jak wypadały poprzednie
powieści tej autorki pod względem klimatu i budowania atmosfery, ale w Poławiaczach
dusz poszło jej to bardzo dobrze. Z jednej strony towarzyszyło mi
zaintrygowanie i zainteresowanie wydarzeniami, z drugiej relacje między bohaterami
były na tyle prawdziwe, że trochę mimowolnie wchodziłam w ich życie, a trzecia
sprawa to właśnie ten klimat, który dopełniał całości. Wszystko miało trochę
jakby taki historyczny nalot, ciężko do końca opisać to słowami – było takie
trochę tajemnicze, ale też bardzo dojrzałe. Autorka jednocześnie uderzyła w
książkowy skarb, który mnie zaintrygował już na samym początku, bo jednak
rzadko w powieściach wpadam na takie książkowe smaczki.
Moim zdaniem była to zgrabnie skonstruowana historia,
która od początku do końca trzymała się kupy i poprzez poszczególne rozdziały
spełniała swoje zadania. Zaczynając od tego, że potrafiła zaciekawić, ale to
zaciekawienie dotyczące konkretnego wątku nie gubiło się pod natłokiem
kolejnych informacji. Nie było tu przerostu treści nad formą i chyba właśnie
dlatego tak przyjemnie czytało się tę książkę. Nie potrafię ocenić na ile
wynika to z samego stylu autorki, a jak duży udział miało samo tłumaczenie. I
chociaż Poławiacze dusz nie zachwycili mnie na tyle, żeby sięgnąć po poprzednie
powieści tej autorki, to jednak z niecierpliwością będę czekać na kolejne tomy
tej serii. Z czystym sumieniem polecam, szczególnie tym, którzy w książkach
poszukują takiego misz maszu, ale też tym, którzy po prostu lubią połączenie
obyczaju z kryminałem. Dla fanów mocniejszych wrażeń będzie to dobra lektura na
odpoczynek gdzieś w międzyczasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz