Lektury
i ogólnie samo czytanie było dla mnie w czasach szkolnych przekleństwem. Raz,
że raczej miałam umysł ścisłowca i wolałam rozwiązywanie zagadek logicznych niż
spotkania z literkami, a dwa, że czytanie, bo ktoś mi każe, nie robiło na mnie
wrażenia.
Rodzice
nalegali, stawiali warunki i próbowali szlabanów za niskie oceny i nieczytane
lektury, bo nauczyciele oczywiście wyciągali konsekwencje z nieczytanych lektur,
ale na mnie nie robiło to szczególnego wrażenia. Byłam zamkniętą w sobie
indywidualistką, więc nie robiłam tego, żeby pokazać się rówieśnikom, żeby
myśleli, że jestem fajna czy cokolwiek (o ile o fajności może decydować
czytanie lub nieczytanie książek), a zdecydowanie bardziej dla własnej
satysfakcji, że będę robić wszystko na opak, po swojemu. Dlatego też z czasów
szkolnych wspominam zaledwie kilka lektur, które rzeczywiście sama chciałam
przeczytać, a wśród nich chociażby Romeo
i Julia, Mały Książę czy Medaliony. Szczególnie dużym łukiem omijałam te opasłe tomiska, co zresztą zostało mi do dnia dzisiejszego i zdecydowanie chętniej sięgnę po cienką książkę niż po jakiegoś grubasa.
Czy
byłam głupim dzieckiem, bo nie czytałam lektur?
Nie
uważam, że byłam głupia ani że nieczytanie książek z kanonu lektur odbiło
jakieś gigantyczne piętno na moim dorosłym życiu. Nie lubiłam marnować czasu na czytanie ani na naukę. Mogę powiedzieć, że
słownictwo miałam uboższe, ale nadal potrafiłam wyartykułować to, co miałam na
myśli w sposób zrozumiały dla odbiorcy. Nadal to potrafię, chociaż teraz –
pewnie ze względu na nałogowe pochłanianie książek i regularne pisanie o nich –
wychodzi mi to dużo lepiej, ale jestem też starsza, więc jednoznacznie ciężko stwierdzić czy nieczytanie miało wpływ na moją dorosłość. Nie sądzę, że czytanie
książek w ogóle sprawia, że jest się lepszym czy mądrzejszym człowiekiem od
tych, który po książki sięgają bardzo sporadycznie albo nawet wcale.
Po kilku latach regularnego pisania o książkach, zamieniania nieskładnych myśli w logiczne lub w miarę logiczne dłuższe teksty, mogę śmiało stwierdzić, że to miało ogromny wpływ na mnie, na sposób wysławiania się i bardziej umiejętnego konstruowania złożonych wypowiedzi.
Po kilku latach regularnego pisania o książkach, zamieniania nieskładnych myśli w logiczne lub w miarę logiczne dłuższe teksty, mogę śmiało stwierdzić, że to miało ogromny wpływ na mnie, na sposób wysławiania się i bardziej umiejętnego konstruowania złożonych wypowiedzi.
O
wynoszeniu nawyków z domu rodzinnego.
Mam
wrażenie, że czytanie leży też trochę w wychowaniu i czerpaniu wzorców z
rodziców. W moim rodzinnym domu książek nigdy nie brakowało, ale rzadko
zdarzało się, żebym przyłapywała rodziców na czytaniu. Uczenie mnie czytać to
jedno, ale czytanie w wolnym czasie to drugie. Wiadomo, że każdy ma swoje
priorytety, każdy inaczej lubi spędzać czas. U mnie czytało się gazety i
magazyny, a rodzice pozostałe wolne godziny woleli spędzać w ogrodzie na
pracach przy roślinach niż w domu. Stąd też moje zamiłowanie do roślin i brak
obrzydzenia przy wszelakich robalach i owadach – nie mam większych problemów z
łapaniem ich i dokładnym oglądaniem, co zresztą robię do tej pory, z czystej
ciekawości. A teraz, patrząc z perspektywy czasu na całą tę sytuację, jeżeli
miałabym wybierać między czytaniem książek a grzebaniem w ziemi w poszukiwaniu
robali jako zajęcia dla mojego dziecka, bez zastanowienia wybrałabym to drugie.
A chwila na książkę ewentualnie do snu.
Ale,
ale. To też nie było tak, że nic nie czytałam, a rodzice nie dwoili się i
troili, żebym zaczęła czytać. Chciałam mieć Harry’ego Pottera to go miałam. To
była jedyna seria, po którą rzuciłam się jak szczerbaty na suchary, a rodzice
mi to umożliwili, zdziwieni, że jednak chcę coś czytać i to tak totalnie sama z
siebie.
Moje
wyobrażenie dzieciństwa
Nie
chcę nikogo oceniać ani narzucać sposobu wychowywania dzieci i ilości czytanych
przez nie książek, ale mam wrażenie, że moje dzieciństwo było okresem, w którym
porządnie się wybawiłam i wybrudziłam. Nie chcę sugerować, że czytanie wyklucza zabawy podwórkowe, ale takie jest moje osobiste wrażenie. To, że ja większość czasu spędziłam na przydomowym ogródku bardzo mocno wpłynęło na moją
przyszłość, na podjęte studia i dalszy rozwój. Teraz mogę
być tylko wdzięczna rodzicom, że nie byli tymi, którzy zamykają dzieci w domu w
obawie przed tym, żeby się nie ubrudziły i nie zjadły czegoś z ziemi albo żeby
coś ich nie ugryzło. Chociaż czasem zastanawiam się jakby to było, jakby wyglądało moje życie, gdybym jednak wolała książki od robaków.
Czy
moje dziecko będzie miało przerąbane i będzie musiało czytać lektury?
Moje
dziecko będzie prawdopodobnie miało kompletnie inną sytuację, bo w moim domu
książki zajmują praktycznie całą przestrzeń między podłogą a sufitem, więc
będzie przyzwyczajone do widoku książki, a pewnie też do widoku czytających
rodziców, a przy okazji ja, nieco bardziej zaznajomiona z rynkiem książkowym,
będę wiedziała czym je zainteresować. Cieszę się też, że kanon lektur trochę ulega zmianie, bo przez to, że
dzieciaki nie będą czytać tylko i wyłącznie klasyki, to może dzięki aktualnym wyborom
nauczycieli będą czytać więcej i będzie to dla nich mniejszą karą niż było
chociażby dla mnie.
Jeżeli
miałabym wrócić do lektur z moich czasów, to co bym przeczytała?
Folwark
zwierzęcy i Rok
1984 Orwella obowiązkowo.
Do
Małego
Księcia bardzo chętnie wracam, ale koniecznie muszę zaopatrzyć się w
piękne ilustrowane wydanie. Trochę żałuję, że za moich czasów nie było książek
w wersji od razu ze słownikiem, bo może dzięki tej lekturze łatwiej poszłoby mi
też z nauką
francuskiego.
Wróciłabym
też do Medalionów Nałkowskiej, bo to była
pierwsza książka, która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie i która tak bardzo
ociekała smutkiem i powagą. Pamiętnika z Powstania Warszawskiego
Mirona Białoszewskiego, który wrzuciłam już do schowka, żeby przy kolejnych
zakupach kupić. Oskara i pani Róży Erica-Emmanuela
Schmitta, którą mimo że mam na półce, to jeszcze nie miałam okazji jej
przeczytać.
I jeszcze na dokładkę Kamienie na szaniec Aleksandra
Kamińskiego i Opowieść wigilijną Dickensa.
Ania Klimas @mrs.klimas_reads:
Nie będę ukrywać, że moja miłość do książek miała swoje wzloty i upadki
przez cały okres mojej edukacji. I tak, w podstawówce mimo tego, że byłam stałą
bywalczynią w bibliotece szkolnej, z dyktand zbierałam najgorsze oceny. W
gimnazjum czytałam lektury, ale przyznam szczerze, nic z nich dzisiaj nie
pamiętam - ale za to w charakterystyce porównawczej byłam rewelacyjna! Liceum?
Jakaś szalona liczba obowiązkowych lektur do przeczytania w nierealnie krótkim
czasie. A przecież język polski nie był jedynym przedmiotem, do którego trzeba
się było przygotować. W rezultacie liceum skończyłam tylko z przeczytaną połową
„Krzyżaków” i odsłuchanym audiobookiem „Lalki” oraz stertą wszelkich dostępnych
streszczeń. Jak mi z tym dzisiaj, 11 lat po zdaniu matury? Bosko!
Każdą klasę w podstawówce i gimnazjum kończyłam z czerwonym paskiem. W
liceum może już tego paska nie było, ale gdzieś tam zawsze w jego okolicy się
jednak kręciłam. Maturę zdałam, z polskiego nawet i rozszerzoną! A później
machnęłam 3 kierunki studiów. A to wszystko bez czytania lektur, za to czytając
to, na co akurat miałam ochotę. Do dzisiaj pamiętam, kiedy w Polsce miała
ukazać się pierwsza część Harry’ego Potter’a. Jeden, albo dwa rozdziały
opublikowano wtedy w „Vivie”, którą podkradłam mamie i zabrałam ze sobą do
szkoły. Zaczytana z nosem w gazecie przemierzałam korytarze na przerwach i nie
odrywając od niej oczu nawet na sekundę, ryzykowałam życie schodząc ze schodów
„na czuja”! Każde wakacje spędzałam u mojej chrzestnej, która w domu miała
pokój zwany „samotnią”, gdzie oprócz regałów pod sufit wypełnionych książkami…
była tylko kanapa. Miałam może 11/12 lat, kiedy przeczytałam swoją pierwszą
książkę John’a Fowles’a znalezioną właśnie na jednym z tym regałów. To był
„Kolekcjoner” i nigdy nie zapomnę jakie piorunujące zrobił na mnie wrażenie.
Chciałam powiedzieć o nim każdej napotkanej osobie! Właśnie, John Fowls.
Kończyłam wtedy podstawówkę, może zaczynałam gimnazjum? To była naprawdę
poważna książka jak na ten wiek! A ja przeczytałam ją, bo miałam na to po
prostu ochotę. Nikt nade mną nie stał, nie odliczał czasu i nie brzęczała mi w
głowie wizja analizy porównawczej.
Kiedy teraz myślę o tym już z perspektywy czasu, to dopiero widzę jak
absurdalnie wyglądało zapoznawanie młodzieży z klasyką literatury: masz
tydzień, czytaj! Zwracaj uwagę na kolor sukienki głównej bohaterki, kiedy
siedziała w parku na ławce i jak wyglądał kot, który pojawił się w tej książce
w 18 rozdziale. A przy okazji, rób analizę psychologiczną każdej postaci.
P-A-R-A-N-O-J-A. Co więcej, lektury to jedno, ale takie podejście potrafiło
naprawdę wręcz obrzydzić człowiekowi czytanie. W moim przypadku nawet się to
udało. Całe szczęście tylko na czas liceum.
Może i moja mama nie szalała z radości widząc moje oceny z kartkówek z
polskiego, ale jednak nie suszyła mi o to głowy, bo przyznała mi się kiedyś, że
sama ich nie czytała. Wróciła do niektórych, kiedy była już starsza. Też mam
taki zamiar. Myślę, że do tego trzeba po prostu dojrzeć. W końcu książki czyta
się dla przyjemności i sami dobrze wiemy, co tę przyjemność sprawia nam
najlepiej. Niedawno w końcu przeczytałam „Lolitę”, która mnie oczarowała. Ta
subtelność języka, wszechobecny magnetyzm, coś pięknego! Nie chcę sobie nawet
wyobrazić jak odebrałabym tę książkę gdybym musiała czytać ją na czas...
A
na koniec trzy lekturowe polecenia części załogi księgarni TaniaKsiazka.pl
Agnieszka Jarosławska
Moja ulubiona lektura? Zdecydowanie Ania z Zielonego Wzgórza.Sama już nie wiem ile razy przeczytałam książkę, ile niedziel jako dziecko spędziłam przed telewizorem oglądając film. W tej chwili moją biblioteczkę zdobi kilka wydań tej książki i wiem, że to jeszcze nie koniec.
Pokochałam Anię całym sercem i kocham do tej pory. Często używam zwrotu jakim Ania zwróciła się do Maryli: „uchyl rąbka tajemnicy”. I tak jak ona zawsze marzyłam mieć przyjaciółkę, która będzie moją bratnią duszą.Ania to odważna, bystra i życiowo mądra dziewczynka, z której przykład czerpać powinny współczesne nastolatki. Mam nadzieję, że ta książka na zawsze pozostanie w kanonie lektur.
Anna Podurgiel
Moją ulubioną lekturą była Akademia Pana Kleksa. Jako mała dziewczynka marzyłam o tym, by zamiast standardowych lekcji w szkole uczyć się leczenia sprzętów albo odwiedzać bohaterów baśni, tak jak to mogli robić uczniowie pana Ambrożego. Żałowałam, że nie ma takiej szkoły dla dziewczynek, bo przecież mając imię na "A" mogłabym się w niej uczyć! Książka bardzo pobudzała moją wyobraźnię i przyczyniła się do zamiłowania do fantastyki. Mam nadzieję, że kolejne pokolenia dzieciaków również są nią zachwycone i z radością przekraczają progi Akademii, fascynującego świata pełnego magii, humoru i przygód.
Aneta Świderska
Do dziś pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie lektura Małego Księcia Antoine’a Saint-Exupéry'ego.To wyjątkowa, poetycka i metaforyczna książka o tym, jaka mądrość drzemie w dziecięcym postrzeganiu świata. Może właśnie dlatego, ta książka jest dla mnie tym ważniejsza, im starsza jestem.Przy pierwszej lekturze Małego Księcia najbardziej podobał mi się fragment o miłości do Róży, a do dziś towarzyszą mi sekretne słowa lisa „widzi się dobrze tylko serce, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. W tej książce, pod niemal bajkową historią o chłopcu, kryje się wielka mądrość, dlatego tak często do niej wracam.
Dajcie
w komentarzach znać jak było u Was z czytaniem lektur i do jakich książek z
kanonu teraz moglibyście wrócić
Post
powstał we współpracy z TaniaKsiazka.pl
Ja uwielbiałam czytać lektury, choć oczywiście nie wszystkie były takie cudowne. Z chęcią wróciłabym do Lalki, Chłopów czy Pana Tadeusza. Przyznam się, że nawet trochę żałuję, że wybrałam w liceum profil ścisły zamiast humana, bo zdecydowanie lepiej bym się nad nim odnalazła!
OdpowiedzUsuńA ja w liceum poszłam właśnie bardziej w humanistyczny kierunek i żałowałam, że nie wybrałam jednak ścisłego ;) Wymieniłaś akurat trzy tytuły, których się najbardziej boję i którym raczej nie dam w najbliższym czasie szansy. Tak samo Krzyżacy. Co sprawiało Ci najwięcej radości w czytaniu lektur?
UsuńKrzyżaków też lubię, więc chyba powinnam ci wymienić lektury, które według mnie były najgorsze - pewnie tobie się spodobają. :D
UsuńMyślę, że u mnie działało to co przy inny książkach. Nigdy nie rozpatrywałam lektur na zasadzie "a co miał autor na myśli" tylko cieszyłam się historią w nich zawartą. Więc choć przeczytałam wszystko i tak zawsze miałam najgorsze oceny ze sprawdzianów.
Ja kiedyś myślałam, że książki czyta się tylko po to, żeby ocenić co autor miał na myśli :D nie widziałam w czytaniu zupełnie żadnej przyjemności :D
UsuńJa ogółem mało lektur czytałam, ale mam kilka swoich ulubionych :) Uwielbiam Małego Księcia czy Mistrza i Małgorzatę, a Dzieci z Bulerbyn to wiadomo! :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa czy jest tu ktoś, kto Małego Księcia nie czytał :D ja jestem w nim do tej pory totalnie zakochana i muszę sprawić sobie to ilustrowane wydanie! No ale większość lektur jednak opuszczałam, więc w przyszłości chciałabym je nadrobić :)
UsuńJa lektur nie czytałam praktycznie w ogóle i to już od podstawówki! Chociaż nie powiem, zdarzyło się, że kilka przeczytałam, takie jak: Romeo i Julia, Tajemniczy ogród, Kamienie na szaniec i Cierpienia młodego Wertera (chociaż to bardziej dlatego, że potrzebna mi była do prezentacji maturalnej). Małego Księcia też oczywiście przeczytałam i wracam do niego raz w roku. :) Te grube tomiszcza mnie przerażały, a nawet same opisy nie potrafiły mnie przekonać, po prostu większość książek po prostu do mnie nie trafiała.
OdpowiedzUsuńTeraz na pewno bym wróciła do Zbrodni i kary (już nawet mam w koszyku tę pozycję), Rok 1984 też za mną chodzi. :)
Zbrodnia i kara też za mną chodzi, więc pewnie w najbliższym czasie ją kupię. W domu mam jednak tylko jedną lekturę - Jądro ciemności, którą akurat też czytałam tylko przez prezentację maturalną. Za to w biblioteczce moich rodziców są same stare wydania lektur, oprawione jeszcze w płótna, piękne, pachnące, ale grube jak cholera :D
UsuńŚwietny tekst o ważnym temacie. Kanon lektur szkolnych to w niektórych przypadkach katastrofa. Do wielu pozycji, znaczna większość uczniów jest zwyczajnie za mało dojrzała emocjonalnie... Takie Nad Niemnem czy Granica?! Dla mnie to był koszmar i pomimo, że trochę się zmieniło przez te kilkanaście lat w kwesti lektur, to nadal widziałam „perełki” ... Będąc za granicą poznałam tez inny sposób nauczania i wiem, że można zachęcić dzieciaki do czytania bez zbędnych przymusów.
OdpowiedzUsuńI jak to się robi za granicą? Ja ostatnio jak przeglądałam aktualny kanon licealny to nawet nie było takiej tragedii. Większości książek co prawda nie czytałam, ale jednak mam wrażenie, że było ich znacznie mniej niż za moich czasów.
UsuńNie mam wyrzutów sumienia, chociaż byłam w klasie humanistycznej i język polski miałam rozszerzony. Nie lubiłam (i to nadal mi zostało) czytać na siłę. To, że nie czytałam lektur a swoją wiedzę opierałam na przeczytanych streszczeniach nie przeszkodziło mi w napisaniu matury na 80% i rozszerzonej na prawie tyle samo. Ani mi to nie przeszkodziło w pisaniu, wyrażaniu myśli, ani w niczym innym. Sama przeczytałam "Zbrodnię i karę", sama przeczytałam "Wertera" i wiem, że gdyby ktoś stał mi na głową, pewnie bym tego nie zrobiła. Trzeba czytać, orientować się, a nie pamiętać co kto powiedział na 18 stronie piątego rozdziału.
OdpowiedzUsuńDokładnie o to chodzi. Ja do Zbrodni i kary będę robić podejście w najbliższym czasie - jako dzieciak nie bardzo mi się chciało, ale to nie znaczy, że teraz muszę ją skreślać skoro, tak jak mówisz, nikt mi już nie każe czytać i pamiętać ;)
UsuńGdy jeszcze nie potrafiłam czytać samodzielnie, czytano mi do snu, ale gdy już podrosłam, w ogóle nie ciągnęło mnie do książek i podobnie jak ty większość czasu spędzałam w ogrodzie, bawiąc się, w tym grzebiąc w ziemi. Wydaje mi się, że dziecko będzie chciało czytać, jeśli nie tyle będzie otoczone książkami, o ile, gdy będzie je kojarzyło z rozrywką, podobną do telewizji. I właśnie tego zabrakło u mnie w domu, bo wszyscy preferują filmy. ;))
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o lektury to nie ma tematu lekcji języka polskiego, którego nienawidziłabym mocniej. Nie cierpię tego, że nie mogę nawet spróbować przeczytać zadanej mi książki z ciekawością, bo muszę pamiętać jaki kolor miała kamienica Łęckich i co robił Wokulski, zanim wyjechał, ale przed tym, jak został porzucony. Chciałabym, żebyśmy w szkołach omawiali powieść i ciekawsze jej elementy, ale kartkówki z treści wydają się zbyteczne – jeśli ktoś nie będzie chciał czegoś przeczytać, to tego nie zrobi, wtedy przeczyta streszczenie i nierzadko dostanie wyższą ocenę od osoby, która przeczytała całość. Czy czytam wszystkie lektury? Nie, chociaż się staram. Nie czuję się jednak głupszą, bo kompletnie nie wiem, o co chodzi w trzeciej części „Dziadów”, a na „Chłopach” przysypiam. :P
Dokładnie o to chodziło! U mnie też priorytety w domu były nieco inne niż książki, dlatego może wyszło jak wyszło. Do tej pory żyłam w poczuciu, że to tylko ja byłam taka skrzywdzona kartkówkami z polskiego z pytaniami o szczegóły, a tu proszę! Po tych komentarzach czuję się nieco lepiej, ale też jestem jeszcze bardziej ciekawa, czy w szkołach nadal jest tak samo i nauczyciele polskiego mają takie samo podejście do lektur i wypytywania o wszystko, co nieistotne...
UsuńNie cierpię lektur! Większości nie czytałam, bo po prostu mnie nie interesowała tematyka. Próbowałam czytać Lalkę, Łęcka tak mnie denerwowała, że musiałam przestać, bo bym książką rzuciła, a mam stare wydanie i mogłoby się rozpaść... szkoda mi było książki (a po 2. mama i babcia by mnie chyba zabiły). Pana Tadeusza nie rozumiałam, a starałam się czytać uważnie. Na Krzyżakach zasypiałam. Co zaczynałam ją czytać, to po kilku stronach odlatywałam. Zdawałam do każdej klasy, maturę też zdałam. Studia już skończone. Poradziłam sobie bez tych lektur. Za to było kilka, które mnie zainteresowały. Uwielbiałam wszystkie dramaty - Romeo i Julia, Balladyna czy Makbet (te dwie ostatnie użyłam w swojej pracy maturalnej). Oprócz tego pokochałam Dżumę. Uważam, że to najlepsza lektura. I mimo że nie sięgałam po obowiązkowe książki, to zawsze czytałam coś innego, np. Gady - Mirosława Sokołowskiego, pod ławką na religii.
OdpowiedzUsuńA co do dzieciństwa, to ja i czytałam książki (szczególnie przez pierwsze trzy klasy podstawówki) i latałam po dworze (ale robactwa nie lubię!). Czytać więcej zaczęłam w gimnazjum i z roku na rok stawałam się większym samotnikiem - co mi w ogóle nie przeszkadza (przynajmniej ludzie mnie nie denerwują). Za to w domu zawsze były obecne książki. Rodzice czytali je dla siebie, lub mi na dobranoc (babcia tak samo), ale ja widać to nie wpłynęło na moje czytanie lektur szkolnych...
Z komentarza na komentarz mam wrażenie, że największy problem rzeczywiście w źle dobranych lekturach do wieku, gdzie faktycznie większość z nich mimo że ciekawe i wartościowe, nudzą lub irytują. Czasy się zmieniają, lektury chyba też trochę powinny się zmieniać.
Usuńsą zdecydowanie źle dobrane. A po 2. Każdy lubi czytać inne książki i nie każdy jest zainteresowany daną tematyką. Według mnie ważne jest też to, by nauczyciele zachęcali do czytania, promowali go, a nie: przeczytaj, bo inaczej dostaniesz kosę... To akurat mnie nigdy nie ruszało i przeważnie czytałam streszczenia
UsuńU mnie streszczenia się nie sprawdzały, bo pytania na kartkówkach były o pierdoły, które nie miały żadnego znaczenia w historii. Bardzo jestem ciekawa, czy z czasem będą pracować nad lepszym dopasowaniem kanonu. I faktycznie masz rację, każdy lubi co innego i to jest chyba największy problem.
UsuńCiekawe spojrzenie ludzi teraz w takim stopniu związanych z książkami. Mi czytano i sama już od dziecka lubiłam czytać, ale z lekturami bywało różnie ;P Byłam jednak pilną uczennicą a kilka oczywiście podbiło moje serce jak "Ania z Zielonego Wzgórza" (przeczytałam też wszystkie dalsze części), "Chłopcy z Placu Broni" czy klasyczne cudo "Mały Książę". Im byłam starsza tym bardziej buntowniczo podchodziłam do czytania cegieł, które mnie nie interesowały. Jak tylko się okazało, że dobre zapoznanie się z opracowaniem wystarczało nawet na rozszerzonym polskim wybierałam już nieliczne ;) Nadal zdarzały się lektury, które nazwałabym ważnymi dla mnie jak "Cierpienia młodego Wertera" czy "Zbrodnia i Kara", jednak i takie jak "Chłopi" czy "Pan Tadeusz", których nie przeczytałabym i dziś. Do spisów lektur podchodzę dość krytycznie, gdyż poza przewagą książek bardzo odległych od współczesności nie zawsze wydają mi się dostosowane do wieku i wiedzy młodzieży. Byłam zdecydowanie i tak ponadprzeciętną a do tej pory pamiętam jaki szok i nierozumienie wywoływała literatura obozowa, bo nikt nam nie mówił o tej rzeczywistości. Wielu moich rówieśników mydło z człowieka traktowało jak jakiś niezrozumiały i niesmaczny żart. Nie uważam też, żebym odebrała tak pozytywnie wtedy Orwella (nie był lekturą za moich czasów) albo "Mistrza i Małgorzaty" jak czytając już w wieku dobrze studenckim ;)
OdpowiedzUsuńA widzisz, u mnie było trochę odwrotnie, bo większości nie czytałam, a literatura obozowa bardzo mnie zainteresowała, chociaż teraz jak o tym myślę to chyba nie zdawałam sobie sprawy z tej tragedii. Zresztą, jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, zainteresowanie morderstwami zostało mi do dzisiaj.
UsuńLiteratura obozowa liczy sobie dziesiątki pozycji w języku polskim. Polecam "Numery mówią", "Człowiek i Zbrodnia", "Anus mundi", "Kto jedno życie ratuje", "Dymy nad Birkenau", "Opowiadania" Borowskiego, "5 lat kacetu", "Oświęcim w oczach SS". A jeśli interesuje Cię tam tematyka, poszukaj także "Rzeź Nankinu" oraz "Jednostka 731". W przypadku tej ostatniej odradzam jednak filmy z tym związane, jak "Filozofia noża" lub "Man behind the sun" - zbyt drastyczne.
UsuńTo ja zboczona jakaś byłam :) Denerwowały mnie cienke książeczki, za to pochłaniałam te opasłe tomiska. Chłopi, Trylogia, Nad Niemnem, Lalka, Zbrodnia i Kara (w szkole tylko fragmenty, ale ja chciałam całą) oraz klasyki, który opasłe nie były, ale były sławne (Mistrz i Małgorzata skradły moje serce na zawsze, opowiadania Borowskiego, Proces). To był jakiś fetysz - przeczytać jak najwięcej, niezależnie od tego, czy to ciekawe czy nie. A potem się okazało, że się wciągałam. Kochałam mieć "przygodę z książką", i aby ta przygoda trwała. W jakiś sposób zżywałam się z bohaterami, wszystko jedno czy to Wokulski, Zagłoba czy Bogumił bądź Woland. Zostało mi to do dzisiaj. Lata później pochłonęłam Atlasa Wyzwolonego i Źródło Ayn Rand. Po tydzień na książkę. Nie zgadzałam się z tezami tam przedstawianymi (nie jestem "objektywistką"), ale pasjonowało mnie zgłębianie terra incognita. Cóż, ludzie to jednak różni są ;)
OdpowiedzUsuń"raczej miałam umysł ścisłowca" - tłumaczenie niechęci do książek "ścisłym umysłem" jest równie głu..., niemądre, jak tłumaczenie niechęci do matematyki, czy logicznych zagadek umysłem humanistycznym (tak naprawdę humanista powinien się interesować wieloma rzeczami, także bardzo od siebie tematycznie odległymi). Umysły ścisłe też potrzebują wsparcia tekstów pisanych, można ewentualnie dyskutować o tematyce owych publikacji ;)
OdpowiedzUsuń