Muszę, bo się uduszę.
Ostatnie słowo jest drugą książką
Agnieszki Pietrzyk, jaką miałam okazję czytać. Zaczęłam od Lasu zaginionych,
który zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie, ale teraz autorka totalnie
pozamiatała. Ta książka tak wwierciła mi się w głowię, że mimo długiego
nieblogowania, stwierdziłam, że muszę jednak napisać o niej coś więcej, niż
Instagram przewiduje. Ta historia była świetnie skonstruowana, nieszablonowa i
momentami bardzo myląca (ale tutaj akurat w pozytywnym znaczeniu) i od momentu
jak ją skończyłam mam ochotę wciskać ją każdej napotkanej osobie.
Wcale nie łatwo będzie mi o niej
opowiedzieć tak, żeby zachęcić Was do sięgnięcia po nią, ale też nie zdradzić
za dużo, żeby nie popsuć frajdy z czytania i wchodzenia w tę opowieść. Na dobrą
sprawę mamy tutaj dwie historie – jedną przedstawioną w czasie rzeczywistym, a
drugą, która jest pisana przez Williama, bohatera tej pierwszej. Motyw książki
w książce jest niezłym rarytasem, ale mam wrażenie, że żeby faktycznie
zaangażować czytelnika, trzeba mieć konkretny i dopracowany pomysł na fabułę.
Pietrzyk go zdecydowanie miała.
Zaczynamy od Williama Krigera,
który jest wyjątkowo tajemniczą postacią. Mieszka sam z dala od ludzi, a na życie
zarabia jako ghost writer – pisze na zlecenie pierwsze rozdziały książek. Kiedy
zgłasza się do niego Weronika nic nie wskazuje na to, że sprawa potoczy się
inaczej niż zazwyczaj. A jednak. Mimo zrealizowanego zlecenia kobieta coraz
mocniej naciska na to, by William napisał dla niej coś jeszcze, dalej
poprowadził tę tajemniczą historię. Staje się naprawdę uporczywa i nie pozwala
mu normalnie funkcjonować, co powoli doprowadza go do obłędu. W międzyczasie
zaglądamy do historii, nad którą pracuje Kriger. Jest mroczna, sporo w niej
tajemnic i bije od niej małomiasteczkowy klimat. Mamy zaginięcie dziewczynki i
jej poszukiwania – ale żadnych punktów zaczepienia.
Pietrzyk zrobiła naprawdę niezłą
robotę przy tej książce. Nie spodziewałam się, że ta historia okaże się tak
angażująca i ciekawa, że tak bardzo zaintryguje mnie sprawa zaginięcia, ale też
postać samej Weroniki. Czytając te dwie historie czasami miałam wrażenie, że
zlewają mi się w jedno, że zaczynam już tracić orientację, która historia była
tą wymyśloną na potrzeby zlecenia, a która była rzeczywistością. I mimo że to
brzmi jak przytyk, to ostatecznie to była ogromna zaleta tej opowieści. Dzięki
temu mogłam osobiście wejść w ten emocjonalny labirynt pełny pułapek, ślepych
zaułków i tajemnic. No bo właśnie – tych emocji też jest tu całkiem sporo. Z
jednej stronny udzielają się emocje Williama i zaczyna się wchodzić w takie
negatywne i momentami aż wrogie nastawienie względem Weroniki, a z drugiej
strony mamy rozdzierające serce zaginięcie, które jeszcze bardziej oddziałuje
przez to, że po prostu się stało, nikt nie wie gdzie i jak. Konsekwencje tych
wszystkich wydarzeń doprowadzają do naprawdę zaskakującego finału, który ze mną
pozostanie na długo.
To naprawdę jedna z bardziej
nieszablonowych i nieoczywistych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie.
Jeżeli miałabym Was namówić na jedną marcową premierę, to myślę, że
postawiłabym właśnie na Ostatnie słowo.
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Kryminału
Data wydania: 13 marca 2024
Moja ocena: 8+/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz