23 października

#362. Dzieci księży - Marta Abramowicz



Nie miałam zbyt wysokich oczekiwań wobec tej książki, bo wydawało mi się, że tytuł mówi o niej wszystko, a po opisie stwierdziłam, że wnętrze też samo się obroni. Niestety nie dało rady.

Zacznę od tego, że nie wierzę w kościół, ale nie szukam na siłę powodów i momentów do tego, żeby go krytykować. Rzadko wyrażam swoje opinie w temacie kościoła i katolicyzmu głównie dlatego, że nie mam potrzeby tego robić, ale książki w tym temacie czytam i dzielę się spostrzeżeniami przy tej okazji. Książki, które jakkolwiek opisują kościół postrzegane są przeważnie jako mocno kontrowersyjne, chociaż ja za takie ich nie uważam. Mam na tyle otwartą głowę, że potrafię przeczytać wszystko, a czy się z tym zgadzam, czy nie, to już moja sprawa.
Ksiądz był święty, kobieta grzeszna. Dziecko musiało podzielić los matki. Upokorzenie, niewolę, wygnanie, nędzę. Dziś jest podobnie – to na kobiecie spoczywa cała odpowiedzialność i cały trud wychowania dziecka.



Wydawało mi się, że tytuł Dzieci księży jest dosyć jednoznaczny, a opis potwierdzał moje przypuszczenia. Aktualnie, po przeczytaniu książki, mam wrażenie, że z samym tematem głównym niewiele miała ona wspólnego, a wydawca bardzo okrojonym opisem próbował oszukać trochę czytelnika. Mnie oszukał, ale mam nadzieję, że wy już tak łatwo nie dacie się nabrać.

Początek książki był naprawdę obiecujący – kilka pierwszych rozdziałów faktycznie poświęconych było na opowieści osób, które znalazły się w sytuacji bez wyjścia, gdzie ksiądz miał być partnerem lub ojcem. No i właśnie, przedstawiono postaci księży przede wszystkim jako potencjalnych partnerów. Autorka opisała związki kobiet z kapłanami, pojawiały się też informacje, w jaki sposób dochodziło do takich spotkań, jak wyglądała relacja po sytuacji intymnej i jakie niosło to za sobą konsekwencje – dla jednej i drugiej strony. Ciekawe było to, że kobiety, które udzieliły się w książce Abramowicz dzieliły się na dwie grupy – te, które mocno idealizowały swoich niedoszłych mężczyzn oraz te, które obarczały ich winą za to, co musiały znosić, z czym się musiały zmagać samotnie. Pojawiły się rozdziały pisane przez dzieci, gdzie również zauważalny był podział nastawienia. Z jednej strony pięknie przedstawiano księży jako ojców, którzy byli kochani mimo swoich wad, a z drugiej pojawiły się też wojny o ustalanie ojcostwa. Pokazano oczywiście też, na konkretnych przykładach, jakie relacje nawiązywali księża ze swoimi dziećmi i jak się one kończyły. 

Rozdziały przeznaczone bohaterom przeplatane były z Kartkami z kalendarza, w których to autorka dzieliła się z czytelnikiem historią katolicyzmu i kościoła.

Jednak mniej więcej w połowie książki, a warto wziąć pod uwagę, że ma ona zaledwie 224 strony, zaczęła się sama historia. Nigdy nie byłam mocna z historii, nigdy też mnie za specjalnie nie interesowała. Nadal reaguję na nią bardziej znudzeniem niż zainteresowaniem, a szczególnie tam, gdzie się jej nie spodziewam. Miałam wrażenie, że druga część książki była o wszystkim, tylko nie o dzieciach księży. Autorka trochę za mocno weszła w temat celibatu i za bardzo chciała przestawić wszystko od początku, zgodnie z historyczną chronologią. Dla mnie druga część książki była nudna i nie do zniesienia, nie miałam ochoty jej czytać, ale ze względu na stosunkowo małą objętość książki i ciekawość, czy może dalej będzie kolejny interesujący rozdział, dotarłam do końca. 



Moim zdaniem książka wygląda tak, jakby autorce zabrakło materiału na pociągnięcie jej do końca, żeby miała te 220 stron. Pomysł był ciekawy, ale tylko do połowy, bo druga część tej książki jest totalną pomyłką. To co mi się w niej podobało, a przynajmniej we wspomnianej pierwszej połowie, to to, że księża nie byli mocno krytykowani za swoje wybryki, a sama autorka nie wyrażała swojej opinii o opisywanych wydarzeniach. Przedstawiono je jedynie z perspektywy osób, które znalazły się w skomplikowanej relacji z księdzem – albo jako kobieta, albo jako dziecko. 
Mimo że część tej książki jest ciekawa myślę, że szkoda tracić na nią czas.
Niech Kościół przestanie nawoływać do rodzenia kalekich dzieci. Niech już nie mówi o rodzinie, o której nic nie wie. Niech księża staną się prawdziwymi ludźmi i zaczną się opiekować swoimi dziećmi.



Tytuł: Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica
Autor: Marta Abramowicz
Wydawnictwo: Krytyka Polityczna
Liczba stron: 224
Data wydania: 25 października 2018
Cena katalogowa: 39,90 zł
Moja ocena: 4/10

16 komentarzy:

  1. Mój komentarz zacznę od małego sprostowania: Wierzę w Boga, a nie w kościół. Wiem, że nie wszyscy księża pełnią swoja posługę z prawdziwego, imponującego powołania. Podobnie jest na przykład z nauczycielami. Wszędzie zdarzają się ludzie słabi, również wśród osób świeckich. Historia kościoła to osobna strona zagadnienia wiary i kościoła. Nie jestem zainteresowany tą książką, ale dziękuje za obiektywną recenzję. Z przekora proponuję recenzję historii chrześcijaństwa z Rzymem w tle https://krainslowa.blogspot.com/2018/09/tytu-rzym-wedrowki-z-historia-w-tle.html Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że wszędzie znajdzie się osobnik psujący wizerunek całej społeczności, ale nie chodziło mi o to, żeby przyczepić się do tych księży, a bardziej po prostu poznać historię z drugiej strony.

      Usuń
  2. Ciekawa recenzja.📖 Osobiście uważam, że teraz modny temat to kościół i kryminały i ilość powstających książek jest zastraszająca...gdzie się podziała prawdziwa literatura😢

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kościół to bardzo modny temat, a takie książki mogą mieć teraz wyjątkowo duże branie po Klerze. Ja akurat kryminały lubię i nie uważam, żeby czegokolwiek im brakowało, ale faktycznie za dużo się tego wydaje.

      Usuń
  3. A czytałaś poprzednią książkę Abramowicz, tę o zakonnicach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam i przyznam, że już mi się odechciało :|

      Usuń
  4. Już Ci o tym pisałam, ale miałam identyczne wrażenia po "Zakonnice odchodzą po cichu". Do połowy jest ok, ale nie udało się uzbierać wystarczająco dużo materiału, więc żeby opłacało się to wydać, więc trzeba wypchać resztę watą słowną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo było tutaj, niby jakiś związek z tematem jest, ale jednak nie to, czego się spodziewałam. W opisie nie ma ani słowa o przedstawieniu historii kościoła i chrześcijaństwa, a szkoda, bo to już ostudziłoby mój zapał...

      Usuń
  5. Szkoda, że wykonanie nie do końca było takie jak powinno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się nie podobało, ale może kogoś innego zainteresuje :)

      Usuń
  6. Tytuł i okładka wydaję się przekonująca, ale po przeczytaniu twojej recenzji jestem przekonana, że nie sięgnę po tą pozycję.
    Serdecznie pozdrawiam.
    https://nacpana-ksiazkami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł bardzo zachęca, zresztą ja sama przez niego zwróciłam uwagę na tę książkę...

      Usuń
  7. Brzmi bardzo ciekawie ale jak mówisz że od połowy coś się skończyło... hmmm ciężki orzech do zgryzienia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może warto dać jej szansę :) widziałam, że niektórym książka się podobała.

      Usuń
  8. Czytałam pierwszą książkę Marty Abramowicz i już wtedy pomyślałam, że autorka powinna... uczyć się pisać. Część pierwsza, jak tu, nawet interesująca, choc bardzo słabo napisana, potem historia. Teraz ten sam patent i jeszcze gorsze wykonanie, choć część pierwsza trochę lepsza niż przy "Zakonnicach". Pogooglowałam autorkę i okazało się, że ona wcześniej nigdzie nie wydawała, nie znalazłam żadnego reportażu jej autortswa, a sprzedaje siebie jako pisarkę, bardzo doświadczoną reporterkę, która rzekomo "uczyła się reportażu pod okiem Hanny Krall". Ciekawe co to właściwie oznacza.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobra recenzja, te same odczucia. Szkoda, ważny temat został zmarnowany.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © rude recenzuje.