27 marca

Autorzy na widelcu - #6. Wioletta Klinicka





METRYCZKA

Imię: Woletta
Nazwisko: Klinicka
Znak zodiaku: Rak
Wzrost: 170

Dorobek literacki
Głównie jestem felietonistką – moje artykuły można przeczytać na stronie www.oklinicka.com. „Miłość odmieniana przez przypadki” jest moją pierwszą wydaną książką, która powstała właśnie jako zbiór felietonów. Książka trenerska –„Singielka. Od równowagi emocjonalnej do miłości” – oferowana będzie w formie e-booka oraz drukowana na specjalne zamówienie. Limitowaną edycję planuje również mój wydawca, czyli Studio Suite 77. Pod koniec czerwca na prośbę czytelników pojawi się druga część „Miłości…”, która ma już swój tytuł: „W trójkącie przypadków”. Jesienią z kolei ukaże się zbiór tzw. białych listów – opis ludzkich historii i przewrotności uczuć, które zatytułowałam „Anatomia uczuć”. Część moich opowiadań i wierszy można odnaleźć w bezpłatnym e-booku „Nagie myśli” – do pobrania na mojej stronie oklinicka.com w zakładce „Pobierz bezpłatnie”, jak również na fanpage’u „Miłość odmieniana przez przypadki”.

Ulubiona książka
Wolałabym wspomnieć o ulubionych pisarzach, takich Janusz Leon Wiśniewski, Marek Hłasko czy Charles Bukowski. Podziwiam kontrowersyjnych pisarki, które mają – lub miały– czelność pisać otwarcie: Marię Czubaszek, Hannę Bakułę.

Książki, które mnie fascynują, zawsze przemycają konkretną wiedzę, którą czytelnik może analizować i przymierzyć do wydarzeń z własnego życia, aby na tej podstawie wyciągać własne wnioski – niekonieczne spójne z zamysłem czy przekazem autora. Mam nadzieję, że idąc za ich przykładem, udaje mi się tworzyć przestrzeń dla indywidualnych koncepcji czytelniczych.

Nie mogę nie wspomnieć o autorach, którzy dostarczają mi wiedzy z dziedziny rozwoju osobistego: Zbigniew Izdebski, Stephen R. Covey, Bogdan Wojciszke, Justyna Tomczyk, Larry Young, Brian Alexander, Daniel Goleman, Elżbieta Kluska-Łabuz i Piotr Łabuz.






Rude recenzuje: Na początku naszej rozmowy chciałam zapytać, kim jest i czym się zajmuje trener integracji personalnej?

Wioletta Klinicka: Trener integracji personalnej dba o to, aby jego podopieczni trwali w równowadze emocjonalnej. Równowaga pojawia się wówczas, gdy wszystkie płaszczyzny życia łączą się ze sobą i przeplatają; gdy w pełni akceptujemy role, jakie odgrywamy w życiu, lub odrzucamy te, których nie akceptujemy.

Równowaga emocjonalna jest siłą napędową nie tylko do działania, lecz także samorozwoju, samorealizacji. Jako coach kryzysowy stawiam w pierwszej fazie na ekologię emocji i relacji wewnętrznej, następnie na ekologię myślenia i słownictwa, a na końcu na działanie.

RR: Od czego zaczyna się proces powrotu do równowagi emocjonalnej?

WK: Proces zaczyna się od stworzenia bezpiecznych warunków, w których podopieczny może uwolnić to, co w nim zalega, nie obawiając się krytyki, niezrozumienia. W kolejnym etapie przechodzimy do edukacji, czyli wyjaśnienia, czym są emocje, dlaczego warto podjąć wysiłek, jak przebiega proces powrotu do równowagi emocjonalnej po trudnych przeżyciach. Zaczynamy działać dopiero wtedy, gdy mam pewność, że osoba, którą wspieram, jest gotowa.

Prawda jest taka, że wiele osób nie ma świadomości, że konstruktywne działanie i trafne decyzje mogą być podejmowane tylko w chwili, gdy trwamy w równowadze emocjonalnej. Korzystają z wielu kursów i upadają, zastanawiając się, czego im brakuje i dlaczego inni mogą. Tymczasem tak naprawdę brakuje jedynie „świętego spokoju”.

W tym wszystkim staram się wspierać ludzi, aby wzrastał poziom ich inteligencji emocjonalnej, która obecnie – na szczęście – jest niezwykle pożądaną cechą nie tylko w biznesie.

RR: Kto częściej do Pani zagląda – kobiety czy mężczyźni?

WK: Jako trener i coach kryzysowy pracuję głównie z mężczyznami, którzy z powodu mitu, że nie wypada mówić o emocjach, stanowią dla mnie prawdziwe wyzwanie. Przebicie się przez tę zastygłą skorupę niedomówień równoważy się z poprawą relacji damsko-męskich, wzrostem libido, chęcią zaangażowania się w związek i podtrzymania namiętności oraz intymności rozumianych jako bliskość i zaufanie między dwojgiem osób.

RR: A jakby miała Pani opisać swoją pracę w dwóch/trzech zdaniach?

WK: Mówiąc krócej: pomagam dbać o jakość codzienności przy jednoczesnym zachowaniu synergii wibracji wewnętrznych i ekspresji życia zewnętrznego. Umożliwia mi to wiedza na temat funkcjonowania naszego mózgu.

RR: Skąd pomysł na taką książkę jak „Miłość odmieniana przez przypadki”?

WK: Moim marzeniem było napisanie książki. Nie, wróć! Pragnęłam, aby moje felietony docenił ktoś z zewnątrz i wydał je w formie książkowej. Opracowywałam artykuły w postaci dialogów i stawiałam pytania otwarte na temat rozwoju osobistego, których celem był skłonienie czytelnika do refleksji. Uznałam, że jest to najskuteczniejsza forma przemycania wiedzy.

Zaczęłam pisać o relacjach damsko-męskich. Stworzyłam trojkę bohaterów: Nieznajomego, Wiolettę oraz bezstronnego świadka wydarzeń – Roberta. Kilka tekstów pokazałam mojej korektorce, Eli Sokołowskiej, która stwierdziła, że to, co piszę, to proza fabularna, beletrystyka, mam więc na kogo zrzucić odpowiedzialność za powstanie tej książki (śmiech) Bo my uwielbiamy oczyszczać się z zarzutów.

Codziennie powstawały nowe felietony, a ja starałam się łączyć je w pewną całość.

RR: A jak narodził się pomysł na tytuł?

WK: Tytuł powstał w wyniku mailowej burzy mózgów między mną a Elżbietą. Obie jesteśmy w przeważającej mierze humanistkami, więc to nie przypadek, że w tytule pojawił się przypadek.(śmiech) A na poważnie: bardzo lubię mężczyzn. Część z nich poznałam jedynie powierzchownie lub z opowieści innych kobiet, części miałam okazję przyjrzeć się dość dobrze. Doszłam do wniosku, że ile było przypadków, tyle różnych lekcji. Gdy w pewnym momencie padł tytuł: „Miłość odmieniana przez przypadki” – wiedziałam, że to jest to!

RR: Mam wrażenie, że główna bohaterka jest bardzo do Pani podobna, jednak na początku książki pojawiła się adnotacja, że postaci są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo jest nieplanowane. Czy rzeczywiście wyszło to przez przypadek?

WK: Jestem dość doświadczoną przez życie kobietą – mam na myśli nie tylko traumatyczne wydarzenia, które wkradły się w moją biografię, lecz także relacje międzyludzkie. Choć doświadczenie bywa niezastąpioną bazą, w książce nie opisuję swojego życiorysu, lecz emocje, jakie zwykle towarzyszą nam, gdy zawieramy nowe znajomości. Część tego, co czułam, co myślałam, a także wnioski, do jakich dochodziłam, pozwoliłam sobie wpleść w fikcję i wykorzystać na stronach książki. Myślę, że dzięki temu postaci są wiarygodne, a czytelnicy mogą znaleźć w opisywanych przypadkach odbicie swoich uczuć.


RR: Nie obawiała się Pani tego, że jednak czytelnicy od razu połączą Panią z postacią książkowej Wioli i przypną Pani łatkę? Że będą Panią oceniać na podstawie charakteru bohaterki?

WK: A jaka jest Wiola? Słyszałam wiele opinii.
Czy obawiam się, że mnie zaszufladkują? Ocenią jako kobietę rozwiązłą, bezpruderyjną łowczynię przygód lub kobietę wyzwoloną? (śmiech)
A jak oceniamy mężczyzn, którzy mają powodzenie u kobiet i nazywają siebie zdobywcami? To właśnie oni są obiektem westchnień wielu pań – potwierdzają to przecież seksuolodzy.
Nie obawiam się. W każdym wywiadzie mówię wprost, że z mężczyznami lubię nie tylko książki czytać. (śmiech) Mimo to mam wspaniałych przyjaciół i przyjaciółki rozsiane po całym świecie; doceniają moją wewnętrzną wartość i akceptują mnie taką, jaką jestem. Może Wiola też ma podobne osoby wokół siebie?


RR: Pani książka jest bardzo rzeczywista. Jaki jest Pani sekret na stworzenie tak realnej fabuły?

WK: Dziękuję. To niezwykle miły komplement.

Moim sekretem jest, jak już wspomniałam, doświadczenie. Poza tym jest we mnie nieustająca chęć poznawania ludzi, słuchania tego, co w określonych kwestiach mają do powiedzenia mężczyźni i kobiety. Wierzę w przyjaźń damsko-męską, ponieważ jej doświadczyłam; wierzę w nią, nawet jeśli znajomości się urwały. A przyjaźń to przede wszystkim długie dyskusje.

Niesamowitym doświadczeniem okazują się również podróże, które pozwalają mi poznać inne kultury i ludzi o odmiennym sposobie myślenia. Te kontakty nauczyły mnie pokory i tolerancji. I chociaż słyszę, że wydaję się arogancką kobietą, zyskuję przychylność innych przy bliższym poznaniu. (śmiech)

RR: A gdyby miała Pani wybierać między przyjaźnią z mężczyzną a przyjaźnią z kobietą, na kogo by Pani postawiła (przy czym zakładamy, że i mężczyznę, i kobietę bardzo Pani lubi)?

WK: Długo uczyłam się rozumieć kobiety – gdy miałam 10 lat, przeprowadziłam się ze wsi do miasta. Wsparcie miałam wyłącznie w kolegach i w jednej, jedynej koleżance. Pozostałe dziewczyny dręczyły mnie z powodu innego stylu ubierania się lub mniej wypasionego tornistra. I tak do ósmej klasy. Ale z czasem zaczęłam poznawać również wartościowe kobiety, dlatego teraz nie umiałabym dokonać wyboru. Wszystko zależy od charakteru. Moje motto brzmi: jeśli ktoś mnie krzywdzi, to nie robią tego kobieta czy mężczyzna, Arab czy Polak, katolik czy muzułmanin, lecz robi to człowiek. Ale na bezludnej wyspie wolałabym znaleźć się z mężczyzną. (śmiech)


RR: W książce przedstawia Pani relacje damsko-męskie i uważam, że całkiem nieźle to Pani wychodzi. Jak długo Pani w tych tematach siedzi?

WK: W tym momencie muszę się powtórzyć i podziękować. Zrobię to raz jeszcze na końcu. (śmiech)

Jak długo? Chyba całe życie. Ten temat od zawsze mnie fascynował. Wydaje mi się, że ma to związek z otwartością. Gdy bronimy się przed kontaktami z mężczyznami, nie możemy mieć zdania na temat relacji damsko-męskich. Nie oznacza to jednak, że mamy chodzić z każdym do łóżka.

Lubię, gdy mężczyźni do mnie mówią, i myślę, że lubią, gdy się ich słucha.

Naturalnie stale pogłębiam wiedzę naukową; lubię się kształcić – nie tylko po to, aby móc spełniać swoje marzenia o pisaniu.

RR: A w którym momencie swojego życia zdecydowała Pani, że studiowanie ludzkich emocji stanie się Pani pracą?

WK: Gdy po raz drugi potrafiłam wyjść z dna emocjonalnego. Gdy dowiedziałam się, że jedną z zewnętrznych motywacji jest siła opowiadanych historii.

Na co dzień nie mówię o swoich dramatach; najwięcej informacji przemyciłam w „Singielce”, ale z konkretnych względów – ponieważ jest to książka rozwojowa, której celem jest wspieranie i motywowanie kobiet, które decydują się na zmianę swojego życia.


RR: Odkrywa Pani kobiecą naturę w bardzo bezpośredni sposób. Nie obawiała się Pani negatywnych reakcji czytelników?

WK: I kobiety, i mężczyźni mają wady; musimy o nich rozmawiać, przyznawać się do nich, być sobą i wzajemnie się akceptować. Chociaż mówi się, że kobiety są z Wenus, a Mężczyźni z Marsa, to wspaniałe, że wspólnie zamieszkaliśmy na planecie Ziemia. Wcale nie chciałabym oswajać innych gatunków. (śmiech)

Jestem zakochana w relacjach, inteligentnych rozmowach, wspólnym piciu wina, wymianie zdań, kłótniach i sporach z mężczyznami, że nie wspomnę o bliskości fizycznej. Chociaż nie, wspomnę! (śmiech) Uprawiajmy seks, ponieważ jest to najlepsza bomba witaminowa, jaką podarowała nam natura. Dobra nie tylko na stres i figurę, no wspomaga też równowagę emocjonalną. A to wszystko za free. No, może za odrobinę chęci. (śmiech)

A jeśli chodzi o krytykę – nie obawiam się jej, ponieważ wychodzę z założenia, że mamy prawo do wyrażania własnych opinii i trzeba nauczyć się je akceptować. Gdybyśmy miewali takie same teorie, świat straciłby i na wartości, i na wyjątkowości. Oczywiście pamiętajmy, że krytyka powinna być dialogiem, wymianą konstruktywnych opinii i nie powinna krzywdzić innych.

RR: Pisze Pani o kobietach zdobywcach na przykładzie głównej bohaterki. Jak Pani myśli, skąd w kobietach bierze się potrzeba walki i rywalizacji?

WK: Życzyłabym sobie, abyśmy nie miały takiej potrzeby, albo przynajmniej umiały z niej korzystać, tak aby przynosiła wszystkim wyłącznie korzyści.

Pamiętam, jak bardzo zdziwiła mnie interpretacja jednej z emocji – zazdrości. Emocja ta jest jak nóż, który możemy wykorzystać do krojenia chleba (aby się nim dzielić), ale i do zabijania. Zazdrość może nas rozwijać (jeśli nie jest patologiczna), ale również niszczyć.

Przypuśćmy, że osoba X zazdrości osobie Y wspaniałej relacji z otoczeniem. Jeśli osoba X zapyta osobę Y, jak osiągnęła taki stan rzeczy, może uzyskać podobny rezultat. Ale należy uczyć się współdziałania i proszenia o pomoc. Zazdrość informuje nas, że w naszym życiu jest coś nie tak, dlatego należy się jej przyjrzeć i odpowiedzieć sobie na pytanie: „Co mogę zrobić, aby ją zniwelować?”. Może zacząć uprawiać sport, skoro zazdrościmy osobom szczupłym? A może czasami iść na kompromis (zdroworozsądkowy), aby poprawić jakość związku? Co może zrobić pani X, aby mąż ją podziwiał, zamiast krytykować? Jednak jeśli złość prowadzi do zawiści, myślę, że wiemy, że wtedy w pierwszej kolejności niszczy nas samych. Przecież pan Y nie zacznie nagle krytykować swojej żony po to, aby pani X była szczęśliwsza. Potrzeba walki i rywalizacji jest nam przypisana – dba o to mózg gadzi, najstarsza część naszego mózgu. Jednak obecnie, gdy mamy znakomicie wykształconą korę nową, nie mamy prawa zasłaniać się instynktami pierwotnymi. Przecież już dawno wyszliśmy z jaskini! Chociaż może nie…?


RR: Kto jest Pani obiektem doświadczalnym do analiz kobiecej natury? Opiera się Pani na swoich doświadczeniach i przemyśleniach czy może osoby trzecie odgrywają tu ważną rolę?

WK: Przyglądam się ludziom, zastanawiam, dlaczego zachowują się w taki, a nie inny sposób, staram się zrozumieć, co nimi kieruje. Z racji zawodu mam też możliwość stawiania otwartych pytań. Często prowokuję do dialogu na moim profilu lub fanpage’u na FB. Zastanawiam się, co ja bym zrobiła.

Czasami nie ma jednej słusznej odpowiedzi, ponieważ wielu sytuacji nie przerobiłam na własnej skórze. Nie wiem na przykład, czy dla mężczyzny potrafiłabym zrezygnować z kariery zawodowej. Możemy analizować, gdybać i doradzać, ale czy jest to skuteczna metoda na uszczęśliwienie osoby, która potrzebuje naszego wsparcia? Inspiracją może być każda historia, o ile pozwolimy jej żyć.

Przemyślenia? Lista autorytetów i osób, których nie wymieniłam, mogłaby nie mieć końca. Nie zawsze są to rozmowy twarzą w twarz. Czasem to mój wewnętrzny dialog. Jeśli jakaś teoria przypadnie mi do gustu, staram się ją obalić; jeśli jestem przeciwna jakiejś teorii, szukam argumentów, które mogłyby ją poprzeć. Tak trochę przekornie.

To jak z butami. Gdy marzą nam się czerwone szpilki, nagle dostrzegamy je niemal w każdym sklepie. Tak uroczo do nas szepcą: „Kup mnie!”. Prawda jest jednak taka, że stoją w witrynie już czwarty tydzień, a my – choć przechodziłyśmy obok nich każdego dnia – nie dostrzegałyśmy ich. Gdy padło świadome pragnienie: „Chcę mieć czerwone szpilki”, mózg uczynił wszystko aby skierować na nie naszą uwagę. Proszę spróbować, to świetny trening uważności: zamknij oczy i pomyśl o jednym kolorze. Otwórz oczy i rozejrzyj się, jakie przedmioty są w tym kolorze.
 RR: „Czy seks w wyobraźni jest zdradą? Gdzie leży granica?”

WK: Granica leży w naszej moralności. To problematyczna tematyka, dopóki nie zrozumiemy, że każdy z nas ma inne potrzeby, że każdego z nas podniecają inne rzeczy. Gdzie leży granica? To indywidualna kwestia między kochankami, której nie oceniam. Zastanawia mnie tylko, czy partnerzy zbyt rzadko nie rozmawiają o swoich potrzebach.

RR: A co na ten temat powiedziałaby książkowa Wiola? Czy też zastanawiałaby się nad granicami?

WK: Wiola zapewne przedyskutowałaby ten temat z Robertem. (śmiech) Podejrzewam, że doszłoby do ostrej wymiany zdań, która zależałaby od sytuacji, w jakiej każde z nich się znajduje. Gdyby Wioletta czuła się zaniedbywana przez swojego partnera, gdyby wiedziała, że zrobiła, co mogła, aby pobudzić jego apetyt, a on nawet by nie reagował, uznałaby, że zdrada w umyśle jest bolesną rekompensatą. Bolesną, ponieważ Wiola woli seks w realu. (śmiech) Z kolei gdyby Robert akurat był zakochany, stanowczo by stwierdził, że zdrada w umyśle jest nie do przełknięcia i że równoważy się ze zdradą na jawie (nawet gdyby chwilowo na myśl o seksie zapadał w śpiączkę lub dostawał migreny).


RR: A jak jest z tymi internetowymi znajomościami? Czy warto poświęcać im swój czas?

WK: Oczywiście, że warto! Świat się kurczy, coraz częściej podróżujemy, coraz częściej się przeprowadzamy. Internet jest furtką; wystarczy rozłożyć skrzydła do lotu. Czy wie pani, jak wiele osób narzeka na samotność? Wirtualny świat jest wspaniałą alternatywą dla osób, które czują się odrzucone przez najbliższe otoczenie. A pułapki, o których mówią nie tylko media, zdarzają się również w świecie realnym. Zawsze należy zachować odrobinę zdrowego rozsądku. Naturalnie moja odpowiedź nie jest wytyczną, bo wszystko zależy od naszej osobowości, naszego charakteru, naszych wartości i przekonań, które czasami można zmodyfikować, jednak z tą modyfikacją należy uważać, aby nie zatracić najważniejszej części siebie.

RR: Do kogo jest skierowana „Miłość odmieniana przez przypadki”? Kto miał być głównym odbiorcą?

WK: Grupa docelowa była wyraźnie określona: singielki w średnim wieku i kobiety, które czują się samotne w związkach. Doprowadziło to do niesamowitej sprzeczki z moim przyjacielem.
– Dlaczego targetujesz ludzi?! – krzyczał.
– Bo na tym polega marketing –odpowiedziałam dumna z nowo nabytej wiedzy.
– Ale twoją książkę czytały i moja sąsiadka, i jej wnuczka!
Po chwili dodał, że to nie w moim stylu, że zawsze byłam otwarta i że jeśli w książce pada pytanie: „Jaką pozycję lubi twój partner?”, to faceci będą nawet bardziej zadowoleni po przeczytaniu niż kobiety. Powzdychałam, że ma rację, bo nie miałam wówczas ochoty przekonywać go, że target musi być. Wkrótce po naszej rozmowie otrzymałam kilka wiadomości od mężczyzn: jedni po przeczytaniu uznali książkę za super, inni skrytykowali, jeszcze inni napisali, że chcą ją kupić dla żony lub przyjaciółki. Jeden z panów napisał, że moja książka jest dla facetów nad wyraz bezpieczna: „To chyba nie romans. To brzmi jak łącznik, którego w relacji z ludźmi bardzo brakuje”.
– Mózg przyciągnie wszystko. Obaliłam swoją teorię – niechętnie przyznałam się wtedy mojemu rozmówcy. – Target jest – dodałam– ale naginam go, jak tylko mogę, dla dobra swojego i moich potencjalnych czytelników.

RR: Czy jest coś, co chciała Pani poprawić w tej książce już po jej wydaniu?

WK: Zapewne znalazłoby się kilka rzeczy, zaczynając od szaty graficznej, a kończąc na treści, jednak nie tracę czasu na roztrząsanie tego. Gdybyśmy poprawiali w nieskończoność, nigdy nie poszlibyśmy do przodu. To tak jak w życiu: niektóre drzwi po prostu trzeba zamknąć; przyznać, że na ten moment zrobiliśmy wszystko, na co było nas stać, daliśmy z siebie 100%. I iść dalej. Oczywiście nie zapominajmy o rozwijaniu się i wdrażaniu wiedzy przy kolejnej okazji.

 RR: Jak zachęciłaby Pani czytelników do sięgnięcia po „Miłość odmieniana przez przypadki”?

WK: Gdy pisałam tę książkę, miałam jedno pragnienie: aby każdy felieton pobudzał czytelników do refleksji. Życie jest tak kruche, a ludzie tracą już nie minuty, lecz całe lata na spory, kłótnie, nudzenie się ze sobą, obrażanie, bronienie przed kontaktem z innym. Trzeba umieć określić swoje potrzeby i tylko nieznacznie je łamać dla bardzo znaczących ludzi. Może czasami trzeba czuć, zamiast analizować?

Mam duży problem z określeniem gatunku literackiego mojej książki. Może pani mi powie, czy to coś więcej niż romans? (śmiech)

RR: Zdecydowanie więcej niż romans! Pytaniem powinno być, co poza romansem jest w tej książce. A nawiązując do tego – dlaczego nie zaczęła Pani pisania od określenia jej kategorii?

WK: Mam nadzieję, że romans przedstawiany w tej książce jest tylko tłem, potrzebnym do pobudzenia emocji. Pod wpływem emocji łatwiej się uczymy (między innymi dlatego powstają muzea interaktywne), szybciej definiujemy to, co czujemy, czego pragniemy lub z czymś się zgadzamy. Nie ma czasu na analizę, bo w zaskakującym tempie poznajemy siebie. („O kurczę! To nie tak!” – krzyczymy często na głos. Lub: „O, tak! Ja też tak chcę!”) .

Dlatego jeśli chcemy nauczyć się czegoś o czasach powojennych, polecam obejrzeć „Samych swoich”. Jeśli o komunizmie, może „Misia”. Jeśli o II wojnie światowej i okrucieństwie, może „Listę Schindlera”. A jeśli chcemy poznać zróżnicowane przypadki relacji damsko-męskich, polecam przeczytać „Miłość odmienianą przez przypadki”. (śmiech)

Pisałam felietony, a powstała książka. Może czytelnicy pomogą mi określić kategorię, a może pora na stworzenie nowej?


RR: Z czego wynika tak wysoka cena okładkowa? Myśli Pani, że nie odstraszy ona potencjalnych czytelników?

WK: Już po wydaniu książki Elżbieta zamieściła post na FB. Gdy zaczęłam go czytać, nie chciałam uwierzyć, ile pracy włożyliśmy w opracowanie tej książki! Opisała każdy miesiąc, każdą osobę zaangażowaną w proces. My po prostu robiliśmy swoje. Miałam w jednym paluszku koszty, które poniosłam (ponieważ książka została wydana niemal w całości za moje fundusze), ale słownictwo, jakim operował zespół przygotowujący publikację (redakcja, korekta, skład, łamanie, krzywe, korekta techniczna, wdowy, sieroty, szewce, spady) było dla mnie tak obce jak brak seksu latem. (śmiech)

Dbam i doceniam osoby, z którymi współpracuję, i nie polega to tylko na poklepaniu po ramieniu (chociaż taka pochwała jest również ważna).

Chcieliśmy dotrzeć do szerszego grona czytelników, dlatego ze względów logistycznych cena okładkowa jest wyższa. Zarówno w księgarniach, jak i sklepie internetowym została ona obniżona. Ba, kilka dni przed dniem 8 marca e-book był do kupienia za 98 groszy!

Nie szukaliśmy wydawnictwa dla „Miłości odmienianej przez przypadki”, ponieważ chciałam mieć wpływ na wszystkie aspekty – od projektu okładki, przez charakterystyczne dla mnie słownictwo, po wygląd czcionki.

Kolejne moje książki będą wydawane przez Studio Wydawnicze Suite 77 prowadzone przez Korektelkę, ponieważ zawarta z nią umowa pozwala mi zachować własny styl i swobodę działania oraz oferuje wysoki procent od każdego sprzedanego egzemplarza.

Obecnie testujemy projekt „druk na zamówienie”, dzięki któremu czytelnik będzie miał wpływ na cenę książki.

A skoro jesteśmy przy projektach, to zapraszam na moją stronę do internetowej czytelni: kilka razy w tygodniu będzie można śledzić historię Wioletty, Nieznajomego oraz przeczytać wywody Roberta. Może ktoś z czytelników po przeczytaniu zechce zafundować autorowi kawę?(śmiech)

A wracając do tematu: wiem, że nikt się nie zastanawia nad przebiegiem procesu wydawniczego, podobnie jak ja nie wiem, jak powstają prezerwatywy, wibratory czy wykałaczki. Dlatego może moja lakoniczna informacja o wkładzie i zaangażowaniu innych osób powstrzyma kogoś przed zrobieniem z książki rozpałki do kominka?

Proszę również pamiętać, że w 10% z każdego sprzedanego egzemplarza mojej książki trafia do podopiecznych Fundacji Spełnionych Marzeń. Jest to ukłon w stronę rodziców, którzy tkwią przy swoich dzieciach, tak jak tkwiłam przy moim synu pięć lat temu.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Przyznam, że pani pytania całkowicie pochłonęły moją uwagę. Mam nadzieję, że moje odpowiedzi pochłoną czytelników, którym bardzo dziękuję za to, że są.

Wioletta Klinicka


RR: Bardzo dziękuję za rozmowę!



2 komentarze:

Copyright © rude recenzuje.