05 maja

#402. Nazywają mnie Śmierć - Klester Cavalcanti



O moich ogromnych oczekiwaniach i spektakularnym zawodzie.

Czasami bywa tak, że książki, na które najbardziej się nakręcam okazują się tymi najgorszymi. Niestety tak było też z reportażem Klestera Cavalcanti, po którego przeczytaniu czuję smutek i rozczarowanie. Z bezsilności dosłownie opadły mi ręce i jeszcze tylko łudzę się, że to nie jest ostatnia książka tego autora skupiająca się na tym konkretnym zabójcy.
To historia chłopca, który mógł zostać rybakiem, jak jego przodkowie, ale stał się jednym z najbardziej skutecznych płatnych zabójców na świecie. Júlio Santana ma na sumieniu 492 osoby i nadal żyje na wolności gdzieś w Brazylii. Po realizacji zlecenia Júlio zawsze odmawia 10 razy Zdrowaś Mario i 20 razy Ojcze nasz, by prosić Boga o wybaczenie. Boi się, że skończy w piekle. Júlio nie zabija w imię żadnej ideologii - to jego zawód, którego nauczył się od wuja Cicero, gdy skończył 17 lat. W swojej 35-letniej karierze Júlio każdą z ofiar wpisywał do notesu z okładką z Kaczorem Donaldem.

Jak się okazuje w przypadku tej książki dokładne czytanie opisu staje się kluczowe. Mimo że przed sięgnięciem po książkę dokładnie go przeczytałam, to moja podświadomość zaczęła sama nadinterpretować ten opis. To mnie zgubiło. Pierwsze trzy słowa okładkowego opisu obrazują z czym będziemy się tutaj mierzyć. To historia chłopca. Dosłownie.

Jak dla mnie potencjał tej książki został totalnie zmarnowany, a ona głównie skupia się na młodzieńczych latach Júlio Santany. Osobiście uważam ten etap życia chłopaka za ciekawy, bo dowiadujemy się co spowodowało, że tak niewinna istota nagle zaczyna zawodowo zajmować się zabijaniem ludzi, jednak w tym przypadku nadmiar szczegółów zamordował moje zainteresowanie. Po prostu oczekiwałam od tej książki zupełnie czegoś innego. Spodziewałam się, że to będzie pewnego rodzaju spowiedź, że zabójca opowie o swojej pracy, o sposobach na unikanie kary, o swoich ofiarach. Tymczasem dostałam rozwleczoną historię, dodatkowo mocno nafaszerowaną emocjonalnie, o początkach jego kariery, o motywach i odczuciach, które towarzyszyły mu po zabiciu kilku pierwszych osób. Mam wrażenie, że w tym przypadku nie spodobała mi się też forma książki – historia Santany została spisana jako powieść.  I nie żebym zawsze podchodziła z negatywnym nastawieniem do takich fabularyzowanych powieści na faktach, bo chociażby książka Semczuka o Knychale (Kryptonim Frankenstein) bardzo mnie wciągnęła. Jednak tutaj, przy książce Cavalcanti,  miałam wrażenie, że autor zapychał dziurę wszystkimi miłosnymi doświadczeniami chłopaka i nic nie wnoszącymi dialogami między poszczególnymi bohaterami, a w takiej formie jednak miał większe pole manewru. Mało tu samej zbrodni, a wydawałoby się, że to jednak główny temat książki, za mało o bohaterze w późniejszych latach i o kolejnych zleceniach.

Jestem zawiedziona tą książką. Autor rzekomo spędził 7 lat na rozmowach z Santaną, a jeżeli to wszystko, co udało mi się z niego wyciągnąć i potwierdzić, to raczej stracił tylko sporo czasu. Raczej nie polecam tej książki, chyba że kogoś faktycznie bardzo interesuje dokładne poznanie kilku lat z młodzieńczego życia tego zabójcy. Ja do niej już nie wrócę.



Tytuł: Nazywają mnie Śmierć
Tytuł oryginału: O Nome da Morte
Autor: Klester Cavalcanti
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 320
Data wydania: 24 kwietnia 2019
Cena katalogowa: 39,99 zł
Moja ocena: 5/10

2 komentarze:

  1. Byłem bardzo ciekawy tej książki, a teraz już nie jestem. Myślałem, że to będzie coś innego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem ciekawy tej książki, a teraz już nie jestem. Myślałem, że będzie to coś innego.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © rude recenzuje.